Translate

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt !!!

Życzę Wam radosnych, spokojnych świąt pełnych ciepła.
By w chwilach refleksji choć na chwilę zatrzymać się i spostrzec to, 
czego nie widać w ciągłym biegu - proste radości.


Szczęśliwego Nowego Roku - obfitującego w masę pomysłów i mnóstwo czasu na ich realizację ;)
życzę i Wam i sobie ;)

wtorek, 29 listopada 2011

już za parę dni za dni parę ;)

...wezmę plecak swój i pojadę na lotnisko !
Nie zabrałam się za robótkowanie ostatnio nic a nic a wszystko z powodu zbliżającego się urlopu w PL ;D No tak jakoś nosi mnie już, myślę o pakowaniu ;) o prezentach, świętach, odwiedzinach itd że kompletnie nie mogę się zebrać do jakiejkolwiek sensownej roboty (rok mnie w kraju nie było)... nawet małe projekty poszły w odstawkę bo skupić się nie mogę ;)
Ale zaglądam do Was, śledzę na bieżąco Wasze nowości twórcze choć nie zawsze zostawię komentarz za co przepraszam. 

Znalazłam ostatnio niezwykły blog który jest kopalnią wzorów szydełkowych - wprost nie mogłam sie oderwać ;) zresztą sami zajrzyjcie (jeśli jeszcze tam nie trafiliście) do krainy wzorów szydełkowych

Znalazłam też niezwykle ciekawy "szalik dla leniwych" ;) czyli bardzo ale to bardzo prościutki wzór (pęczek z podwójnie nawijanych słupków niedokończonych zawsze można zastąpić zwykłym pęczkiem ;) )
Dla zainteresowanych schemat:




Wygląda super ;) szczególnie z tej kolorowej włóczki... Ja już zapisałam sobie w zakładce "do zrobienia" ;)
Zajrzyjcie też koniecznie do ATELIER MILLU na jej maleńkie rozdawnictwo niespodziankowe ;)
Ja już się zapisałam ! A trzeba się spieszyć bo zapisy tylko do piątku !

sobota, 19 listopada 2011

małe formy cz.2

Coś tam w między czasie staram się podłubać mimo pracy i zmęczenia - coby nie zapomnieć jak się trzyma szydełko ;).
Na IS może nie mamy mrozów ale już odczuwamy zimę po długiej "nocy" - dziś o 9 rano było jeszcze dość ciemno, taka ponura szarówka.
Lubię ciepełko więc zimą w PL wyglądam prawie jak Eskimos opatulona po sam nos - czasem tylko oczęta wystają spod okrycia ;) a jak jest zimno to i biżuteria zimna i jak dotyka skóry to od razu mi gęsia skórka wychodzi... w tym roku więc zrobiłam sobie bransoletkę w zimowym, ciepłym ubranku ;).
Wełna resztkowa, mały recykling butelki plastikowej, kilka prób i błędów i jest prototyp!
Nie jest doskonała - bo wzór wymyślany w trakcie, no i kilka błędów też się wkradło ale następna będzie lepsza ;)

 Bransoletka ładnie trzyma kształt dzięki pierścieniowi z butelki ;) od wewnętrznej strony też jest włóczka więc wygląd jest w miarę estetyczny i solidny a do tego wcale nie jest ciężka ale ładnie się układa na nadgarstku. Teraz tylko muszę przetestować jak się będzie zachowywać na rękawach sweterków.
A co do trzymania szydełka ;) - ja trzymam szydełko jak drut do robótek bo tak mi wygodniej i bardziej panuję nad robótką. Nikt też już mi nie wmówi że mój sposób trzymania jest nieprawidłowy! jak uważa wiele dziergających osób. Nikt mnie nie przekona ponieważ w pewnej fantastycznej książce o szydełkowaniu, którą odkryłam tutaj na IS w bibliotece, opisano oba sposoby trzymania szydełka  (od góry i od dołu) jako jak najbardziej prawidłowe! A wybór sposobu trzymania jest sprawą czysto indywidualną tak jak praworęczność i leworęczność - po prostu używasz tego sposobu który jest dla ciebie bardziej odpowiedni ;)

poniedziałek, 14 listopada 2011

małe formy

 Kompletnie nie wiem gdzie mi czas ucieka. Ledwo wrócę z pracy i wezmę prysznic a już trzeba się spieszyć do spania bo rano trzeba wstać do pracy... kiedy ja nadrobię te wszystkie projekty i rozpoczęte robótki ??? Ale pewnie ponad połowa z Was ma tak samo, szczególnie w okresie jesienno zimowym. Chyba byłam niedźwiedziem w poprzednim wcieleniu bo co roku wpadam w jakiś " misiowy letarg" i właściwie zimy przeżywam na półśnie ;) a najchętniej pod kołdrą!
Ale dziś nie o tym co mam zaczęte, co postanowiłam spruć a co postanowiłam dłubać mozolnie dalej... ale o małych formach ;)
Tak!  Uwielbiam takie "szybkie" projekty bo migusiem się je robi więc nie zdążą się znudzić do tego szybko widać efekt, nie potrzeba dużo włóczki, można spokojnie wyrobić "resztki" czy pojedyncze moteczki których szkoda wyrzucić a których nijak nie idzie do czegoś dopasować.
Małe projekty są świetne na małe prezenciki z okazji i bez okazji, są fajnym przerywnikiem innych prac, zajmują niewiele miejsca więc można je robić właściwie wszędzie a schematy są na tyle proste że można je szybko zapamiętać ;)
Wczorajszy mały projekt - broszka różana, no w sumienie nie taki mały bo średnica to ok 10cm.
Róża powstał bardzo szybko z miłej i dość grubej włóczki w pastelowym fiolecie (kompletnie nie wiedziałam co z niej zrobić ;) i tak leżała aż się doczekała i jeszcze jej troszkę zostało na inny mały projekt).
Wymyśliłam sobie że sfilcuję tę różę w pralce ( a raczej spróbuję po raz pierwszy sfilcować coś specjalnie a nie przypadkiem ;) ) ale coś mi nie grało, coś czułam że za łatwo idzie, więc dla pewności w połowie roboty zrobiłam próbę ogniową włóczki - no i oczywiście masz babo placek - akryl.
Filcowanie odpadło ale ponieważ efekt bez filcowania też mi się bardzo podoba, więc w sumie nie rozpaczam ale zapamiętam na przyszłość robić próbę ogniową przed rozpoczęciem czegokolwiek co będę chciała sfilcować z włóczek do których nie mam etykiet składu.
 
 A co do placka - to owszem serniczek ;)
Kocham Serniki ! A tu na IS nie ma porządnego, normalnego sera na sernik ;(  ale pewnego pięknego dnia ku rozpaczy mojego Niedźwiedzia znalazłam rewelacyjny przepis na sernik zwyczajnie niezwyczajny. Ja używam do niego jedynego nadającego się do ciasta dostępnego tutaj na IS sera białego -skyr- to nie do końca nasz odpowiednik serków homogenizowanych ale też nie typowy ser biały, coś jak zmiksowany na gładką masę ser ze śmietaną, taki ser kanapkowy. Przepis znaleziony na blogu Migdałowej - cosmidotego - zakochałam się w nim bo bardzo mi brakuje naszego tradycyjnego polskiego sernika a ten smakuje praktycznie tak samo, no może ma jeden plus - nie wysycha ! ;) Niedźwiedź załamany bo praktycznie co tydzień sernik ;) od ponad miesiąca ;)

Jeszcze na koniec muszę pochwalić się dwoma rzeczami a właściwie sprawami ;)
Sprawa pierwsza: przekonałam się do soczewek (szkieł kontaktowych)! Ja zatwardziały okularnik, który okulary nie tylko nosić musi z powodu wady wzroku to jeszcze okulary lubi! A w dzisiejszych czasach wśród oprawek, wzorów i kolorów można wybierać jak u jubilera ;). No ale przekonałam się z różnych powodów i testuję od tygodnia. Najgorzej było założyć i wyjąć soczewki po raz pierwszy i drugi, później człowiek nabiera wprawy, znajduje własny system i już nie jest tak źle.
Po tygodniu noszenia muszę stwierdzić że soczewki mają jeden wielki plus - na IS są one bardzo praktyczne w okresie zimowym. Przy tych ciągłych deszczach, mżawkach, wiatrach itp okulary mimo całej mojej miłości do nich były bardzo niepraktyczne, ciągle "zakapane", zaparowane, zakurzone... a soczewki bez problemów ;).
Sprawa druga: jedziemy na urlop do PL !!! JUPI spędzimy święta w domku i przywitamy Nowy Rok z polskimi przyjaciółmi ;) bardzo się cieszę na ten urlop bo już ponad rok mija odkąd wywiało mnie za granicę i strasznie się za wszystkimi i wszystkim stęskniłam. Pomimo że dużo też spraw mamy do załatwienia w PL i pewnie wcale nie odpoczniemy z Niedźwiedziem to i tak bardzo się cieszę ;).
Z tej okazji zamieszczam dla wszystkich zainteresowanych schematy śnieżynek które dziergałam w zeszłym roku na naszą pierwszą zagraniczną choinkę. W tym roku mam w planach nie wydzierganie ani jednej ;) będę się cieszyć widokiem "starych" domowych bombek i ozdób. A niektóre z nich liczą pewnie więcej lat niż ja :)
Zamieszczam dwie śnieżynki bardzo prościutkie dla leniuszków i trzy ciut bardziej pracochłonne ;)
Życzę miłego dziergania i koniecznie pochwalcie się na swoich blogach jeśli którąś wydziergacie ;)




Jeszcze candy na koniec:



poniedziałek, 31 października 2011

Dziś nie będzie robótkowo, nie będzie też zdjęć - strasznie jestem ostatnio zaganiana w pracy i zwyczajnie jak wracam do domu to biorę tylko szybki prysznic i idę spać. Na więcej niestety nie mam ani sił ani czasu a tyle rzeczy zaczętych leży i czeka.....
Ale dziś nie o tym....
Pewnie znacie klik--> MILLU <--klik która tworzy piękne lalki dzięki wydzierganym przez siebie ubrankom.
Millu jest chora na cukrzycę ale dzielnie z nią walczy bo ma dla kogo, potrzebuje naszej pomocy bo kuracja lekiem Viktoza jest bardzo droga. Millu stara się jak może co miesiąc uzbierać pieniążki na kolejną dawkę leku.
Ja ze swojej strony proszę - zajrzyjcie do Niej do słodkiego atelier: 

Może zdecydujecie się na udział w którymś z jej candy, może znajdziecie tam coś co chcielibyście zakupić... a może po prostu napiszecie na własnych blogach kilka słów o Millu dla Waszych czytelników.

wtorek, 27 września 2011

zmiany, zmiany, zmiany....

 Oj pokajać się muszę, strasznie Was zaniedbałam. Wstyd mi niezmiernie i bardzo przepraszam za tak długi czas ciszy na blogu. Jestem już po zmianie pracy, po przeprowadzce do miasteczka, jakoś usiłuję ogarnąć to nowe miejsce ;) Dziś też nie pokarzę żadnej robótki, nic nie jest skończone z ewidentnego braku rozciągacza doby ;) ale coś nowego na szydełko narzucone i nowy pomysł w głowie, ale o tym za chwilkę ;)

Na zdjęciu powyżej - Harpa - nowa filharmonia Rejkiaviku (to jej sufit widziany od środka mogliście podziwiać w poprzednim poście). Budynek jest naprawdę duży i mieści nie tylko tradycyjną dużą scenę koncertową ale również kilka scen kameralnych oraz "halę" na koncerty muzyki młodzieżowej ;) oczywiście kilka kawiarni, parking itp niezbędnych miejsc ;) Projekt budynku zakłada że ma on swoją bryłą przypominać plaster miodu, jak go odbiera zwykły widz to już inna sprawa ;) Budynek położony tuż nad oceanem a właściwie jedna jego ściana "wchodzi" w wodę, z drugiej strony (tej widocznej na zdjęciu) możemy podziwiać odbicie Harpy w sztucznym jeziorku.


A teraz kilka migawek z mojego nowego miejsca zamieszkania ;) - Hafnarfjordur
 Wszędobylskie mewy :)
Niesamowicie potrafią łapać kawałki chleba w locie ;) ale i tak to nie to samo co krakowskie gołębie ;)
 Spacerniak brzegiem oceanu ... choć teraz już jest dużo chłodniej, mniej słonecznie i strasznie, ale to strasznie wietrznie więc spacerków nie ryzykuję...
 Moje nowe miejsce pracy. A właściwie tylko jego część ;) pracuję w hotelu i restauracji Wiking - na zdjęciu tylko część restauracji.
 Fragmencik miasteczka - zabudowa sakralna czyli kościółek ale nie polski ;) i przynależne do niego budynki, i dekoracja niezbędna - sztuczne jeziorko ;) jakby im nie wystarczył ocean po drugiej stronie ulicy ;) Islandczycy chyba naprawdę kochają wodę.

I na koniec krótka notka co na szydełku: szalik kwiatkowy o ile jeszcze go pamiętacie, dalej nie skończony, jakoś nie mam do niego serca - zastanawiam się czy nie spruć.
Na szydełku drugim rozpoczełam abrazo na które od dawna miałam ochotę ;) wzór TUTAJ dzięki uprzejmości Bean ;) ale zaznaczam że powstaje bardzo powoli ;) moją uwagę bowiem przykuwają ciekawe lektury :) Skończyłam ostatnio czytać Bezduszną oraz Bezzmienną i z niecierpliwością czekam na trzecią część ;) książki lekkie ale niezwykle wciągające, polubiłam niemal tak jak Terrego Pratcheta którym się zaczytuję strasznie - uwielbiam fantasy i SF ;D ale innymi książkami też nie pogardzę.
Jestem wprost uzależniona od czytania, jak nie przeczytam dziennie choć kilku stron to jestem chora! A jak już wsiąknę w książkę to można walić młotem - nic do mnie nie dociera - przenoszę się dosłownie do innego świata, z fotelem mnie można wynieść i sprzedać :) nie gotuję, nie zmywam, nie sprzątam, prawie nie śpię po nocach.... bo jeszcze jedna strona ;) aż sama współczuję temu mojemu Męczyźnie ;) obecnie pochłaniam Po słowiczej podłodze polecam ;)
I jeszcze jedno zdanko o nowym pomyśle ;) marzyły mi się kapcie na szydełku - trafiłam ostatnio na bardzo łatwy i szybki schemacik z kwadratów więc pewnie niedługo się za niego wezmę ;) a ponieważ szkoda mi strasznie, że nie mogę byś osobiście na różnych robótkowych spotkaniach w realu przy dobrej kawce/herbatce więc może ktoś ma ochotę po-szydełkować ze mną w sieci?

sobota, 18 czerwca 2011

....tylko krótka notka...

o tym że jestem, że podglądam Wasze prace, że dużo u nas zmian, że się przeprowadzamy z końcem czerwca do miasta, że czasem za granica ciężko, że niektórzy rodacy za granicą przynoszą wstyd naszemu narodowi, że już wiem skąd się biorą stereotypy o Polakach, że Einstein miał rację co do nieskończoności głupoty ludzkiej, że niektórzy ludzie to kompletne dekle - niezależnie od wieku - a raczej kompletne dno z dziesięciometrowym mułem, że czasem mi się chce a czasem nie, że tak w gruncie rzeczy to jestem zupełnie normalna, że i tak pozytywnie patrzę na każdy kolejny dzień, że jestem uzależniona od czytania ogólnie, że idę robić gofry bo akurat taką mam zachciankę i że kocham pierogi mimo że tyle przy nich pracy :) i nie straszne mikalorie!
Pozdrawiam i ściskam cieplutko wszystkich tu zaglądających!

niedziela, 15 maja 2011

patataj patataj pojedziemy w cudny kraj....

Oj dawno nie pisałam. Bardzo Was za to przepraszam, niestety wiele spraw (i dobrych i złych) ostatnio zaprząta mi głowę i wypełnia każdą wolną chwilę więc na blogowe życie niewiele zostaje mi czasu. Mimo że nie piszę często ale staram się zaglądać na Wasze blogi mimo że nie komentuję i czasem nadziwić się nie mogę skąd u Was tyle czasu na tworzenie i dzielenie się swoimi pracami w świecie blogowym - musicie albo się rozdwajać albo magicznie wydłużacie dobę innego rozwiązania tej zagadki nie widzę ;)

No ale miało być o konikach islandzkich, więc oto one:
 Konie na Islandii to chyba najważniejsze dla mieszkańców zwierzęta tego kraju, no pomijając owce ale one mają zupełnie inne znaczenie.
Konie przybyły na wyspę wraz z pierwszymi osadnikami i właściwie przez wiele wieków były niezbędne dla każdego Islandczyka a nawet dziś są niezastąpione.  Bo tylko konno dawniej można było przemierzyć niegościnny interior wyspy, czy utrzymać kontakt między bardzo oddalonymi od siebie farmami. Nawet dziś w erze motoryzacji koniki te z łatwością przemierzają księżycowy krajobraz interioru a nawet zimne języki lodowców na co my zmotoryzowani nie mamy szans jeśli nie posiadamy potężnego jeepa z napędem na 4 koła. Koniki są też niezbędne przy spędzie owiec których na wyspie jest chyba ponad 500 tysięcy.
Przez wiele wieków nie sprowadzano innych ras koni, z czasem wykształciła się osobna rasa przystosowana do tutejszych warunków, więc te koniki to chyba jedna z najczystszych ras na świecie a obecnie prawo tego kraju zakazuje krzyżowania ich z innymi rasami aby ten stan czystości rasy utrzymać. Niewiele osób wie że gdy dany koń opuści wyspę to nie ma już na nią powrotu.

 Konie islandzkie mają niewielkie rozmiary, są trochę większe niż kucyki, największe nie sięgają nawet 150cm. Są za to bardzo wytrzymałe, świetnie przystosowane do tutejszych warunków klimatycznych i surowej przyrody i mają naprawdę bardzo minimalne wymagania co do opieki i paszy i w porównaniu do innych ras żyją dość długo i nawet w wieku 25lat jeszcze spełniają rolę wierzchowca.. Właściwie opieki praktycznie nie potrzebują bo cały rok żyją na wolności. Młode są ujeżdżane w wieku 4-5 lat dopiero.

 Jak widać na zdjęciach koniki mają włochate grzywy i ogony, właściwie w okresie zimowym całe są włochate, na lato zrzucają trochę grubego włosia wygląda to trochę jak linienie się włochatego psa ;)

Do tego są bardzo łagodne i przyjazne więc nawet osoby które wcześniej nie jeździły konno mogą na nich śmiało jeździć po kilkunastominutowej nauce jak dać koniowi do zrozumienia w którą chcemy jechać stronę ;) - jak widać na zdjęciach, jak tylko znajdzie się jakiś zabłąkany obserwator w pobliżu to od razu podchodzą i chcą się "witać" i są bardzo zainteresowane aparatami! W dotyku włosie mają miękkie a osoby które na nich jeździły twierdzą że siedzi się na nich jak na kanapie ;)
 A tutaj troszkę czułości ;) Ubarwienie mają bardzo różne od czarnego, poprzez łaciate do białego. Muszę zaznaczyć że białe konie na Islandii mają dożywocie ;) chodzi o to że nawet nawet jak już osiągną swój wiek starczy nie idą pod nuż do rzeźnika a żyją sobie swobodnie aż do śmierci ze starości. Wiąże się to z jakąś legendą islandzką o bogu Odynie i jego białym koniu oraz o wodospadzie Godafoss który jest odciskiem kopyta boskiego konia na wyspie.
 Koniki te mają jeszcze jedną wyróżniającą je cechę z pośród wszystkich ras świata - oprócz tradycyjnych czterech odmian "chodzenia" mają specjalną piątą odmianę chodu - tzw inochód. Jest on podobny do kłusa (jeśli ktoś wie czym on się charakteryzuje) też jest dwutaktowy ale różnica polega na tym że zamiast podnosić równocześnie nogę przednią prawą i tylną lewą (czyli po przekątnej) podnoszą równocześnie nogę przednią i tylną po jednej stronie ciała czyli w górze równocześnie są obie nogi prawe lub obie nogi lewe.
 Zdjęcia są z przed miesiąca więc jeszcze miejscami widać śnieg. Na chwilę obecną wszystko zaczyna się mocno zielenić i kwitnąć - prawdziwa eksplozja zielonego koloru ;)  Gdyby ktoś chciał poznać troszkę więcej informacji o konikach wstawiam linka klik - koniki islandzkie
 Na zakończenie - czy jesteście w stanie sobie wyobrazić stado łabędzi spokojnie pasące się na polu ???
Ja też nie byłam w stanie dopóki nie zobaczyłam na własne oczy - tu na zdjęciu z kawałkiem wody - ale była to tylko duża kałuża z roztopionego z pól śniegu, niestety ptaki te są tutaj bardzo płochliwe i jest praktycznie niemożliwe zrobienie im fotki z bliska jak ktoś nie ma zuma. Początkowo myślałam że to stada białych gęsi się pasą na polach więc nie zwracałam na nie uwagi ;) ale mój Niedźwiedź wyprowadził mnie z tego błędnego myślenia ;) musicie sobie wyobrazić jakie było moje zdziwienie i niedowierzanie - łabędzie??? na polu??? bez wody???? i to całe stado???? a dodam że to dość powszechny widok ;)
I już na sam koniec troszkę dzieł rączek - może i nie daję rady wyskrobać chwilki na robótkowe działania ale były święta i jak co roku zrobiłam pisanki, a ponieważ na niecały tydzień przed dostaliśmy info że będzie święcenie koszyczków w języku polskim w Selfoss (ok godzinka jazdy od nas) więc i koszyczek przygotowałam ;) święconka w koszyczku od wyrastania chleba bo innego nie mam a serwetka dziergana na szybko z resztek kordonka więc nie jest cała biała bo białego brakło a innych kolorów też było niewiele stąd też tak duży ażurowy wzór.... koszyczek skromny bo tylko chleb (ale własnego wypieku), sól, wędlinka, pisanki. A dekoracja z braku roślinności wszelakiej - z rozmarynu ;) ach pachniał cudnie :P



P.S. Pierogi robię namiętnie ;) mimo że dość dużo czasu i energii zabierają bo za jednym zamachem po ok 56 pierogów  słusznych rozmiarów lepię - a i tak starcza na jeden obiad i niewiele zostaje bo Niedźwiedź pochłania aż mu się uszy trzęsą ;)

piątek, 8 kwietnia 2011

Na początek - chcę zawiadomić że pojawiły się już pierwsze moje rysunki na kubeczki, kolekcja wielkanocna "z jajem" ;) Projekty na kubeczki można oglądnąć TUTAJ

A teraz wracając do zapowiedzi z poprzedniego posta.
Strasznie narzekałam że nie ma tutaj lumpeksów, szpermarketów itd, itp.... sklepy Czerwonego Krzyża się nie liczą....
No więc są!!!! Troszkę tylko w innym wydaniu :) Mój Niedźwiedź kochany oczywiście nawet słówkiem nie zdradził że coś takiego istnieje - no cóż wybaczam mu bo strasznie nie lubi chodzić "po sklepach" a takich szczególnie - no ale jak to facet :) babeczki wiedzą o co chodzi oczywiście :)
Ale nastał ten piękny dzień gdy po licznych moich pytaniach, co to ten "kolaport" (nazwę słyszałam ale nie mogłam z niczym skojarzyć) mój Mężczyzna zabrał mnie do owego miejsca :) - oczywiście wziął obstawę w postaci brata bo przecież sam nie stawi czoła oszalałej z zachwytu babie na zakupach :D
I jakież było moje zdziwienie po przekroczeniu progu!

Kolaport - to nic innego jak dużych rozmiarów hala (jak na ten kraj, w którym jest dość mało ludzi i 10 osób w jednym miejscu to tłum) coś jak duża hala gimnastyczna w polskich szkołach, gdzie każdy może sprzedać i kupić prawie wszystko ;)

Totalny misz-masz! połączenie naszych "ciuszków", antykwariatu, targu, bazarku, staroci, baru, spożywczego, wyprzedaży rzeczy potrzebnych i niepotrzebnych i sama nie wiem czego jeszcze... można tutaj znaleźć rzeczy nowe i używane, popularną "chińszczyznę" w postaci standardowej czyli bieliźniano-skarpetkowo-bluzkowo-dodatkowej choć nie w takiej ilości jak w PL, stare książki i magazyny, rękodzieła drutowe, szydełkowe, filcowe, biżuteryjne, stare i nowe płyty, cd-ki, buty, ciuszki, dodatki, drobne sprzęty domowe, ozdobniki i inne pierdółki... a jeśli ktoś zgłodnieje zawsze można wszamać jakiegoś hot-doga czy inny fast... a przy okazji można zakupić produkty spożywcze do domu:)
Przepraszam że na zdjęciach udało mi się uwiecznić prawie same ciuszki ale wiecie, spragniona szperania po prostu nie dałam rady równocześnie robić zdjęć :) Mężczyźni "obiegli" całą halę w ciągu 10 minut, gdzie ja byłam wciąż blisko wejścia i nie wiedziałam gdzie oczy skierować - no po tak długim odwyku.... dosłownie szaleństwo! Ludzie mi z drogi ustępowali - pewnie myśleli że wariatka jakaś z zoo co najmniej :D takiego oczopląsu dostałam, sama nie wiedziałam w którą stronę idę, w którą patrzę a ręce to w ogóle gdzieś na innym stoisku od 5 minut...
Oczywiście nie wyszłam z pustymi rękoma :P upolowałam.... gofrownicę! Taką starego typu, bez teflonu.... no więc oczywiście przez 2 tygodnie katowałam Niedźwiedzia goframi :) przepis zaczerpnąłem oczywiście od Dorotus ale do mojej gofrownicy, która bardzo mocno grzeje i nie mogę piec gofrów dłużej niż nie całą minutkę, przez co nie były kruche, troszkę musiałam dostosować przepis. Za radą Dorotus powalczyłam z białkami - czyli w moim wydaniu zwiększyłam ich ilość w przepisie i teraz wychodzą rewelka, właśnie takie chrupkie z wierzchu jak powinny być i mięciutkie w środku:) ach chyba jutro znowu zrobię :) choć zaplanowałam produkcję pierogów. Będę pierwszy raz w życiu robić sama więc trzymajcie kciuki, no chyba że macie jakieś sprawdzone sposoby na ciasto pierogowe, rada zawsze się przyda:)

I na koniec - dla Kesler - następny post będzie o konikach islandzkich :) no i pewnie o czymś jeszcze, bo zawsze coś po drodze się nazbiera...

...jakoś nie umiem napisać krótkiego posta, jakieś takie poematy się włączają w trakcie pisania, więc mam nadzieję że choć część z Was, czytelników, nie usnęła w połowie czytania :) dla mniej cierpliwych polecam po prostu oglądać obrazki :)


czwartek, 31 marca 2011

kolejny bezrobótkowy post

Jak zwykle zbieram się i zbieram żeby zamieścić nowego posta a czas leci nieubłaganie i na tym zbieraniu zeszło mi dwa tygodnie. Wybaczcie mi więc że znowu troszkę się rozpiszę choć najlepszy smaczek zostawiam na inny termin ale o tym później. Dzisiaj znowu będzie bezrobótkowo bo zwyczajnie nie mam czasu ani sił na jakąkolwiek dłubaninę, kwiatkowy szalik powstaje więc w tempie wolniejszym od ślimaka, a nowe pomysły i wzory tylko odkładam na szybko rosnącą kupkę.

Jak się nie wie o czym pisać to najłatwiej zacząć od pogody :) ja co prawda mam wiele do napisania ale i tak zacznę od pogody a mianowicie.....
pewnie pamiętacie jak sobie w poprzednich postach narzekałam na pogodę islandzką i nadziwić się nie mogłam jej zmiennością??? (na marginesie dziś był mix pięknego wiosennego słońca, świergotu ptaszków i... gradu x2)
Pogoda weekendowa nie rozpieszczała nas w tym miesiącu więc jak tylko w jedną sobotę pojawiło się słoneczko, skorzystałam i  zrobiłam sobie mały babski wypad nad niedaleki (ok 40km) wodospad Gulfoss.
Kakanka stwierdziła że widoki u mnie paskudne komentując fotkę o mojej pogodzie niespacerowej z końca lutego. Więc tym razem nie straszę ale zachwalam piękność wodospadów Islandii ;) a to zakutane coś na zdjęciu to ja we własnej osobie i od razu wyjaśniam dwie rzeczy:
  1. autorem zdjęcia jest Editha - bardzo miła Niemka z którą pracuję 
  2. tak zimno było tylko przy samym wodospadzie, oczywiście od ilości zimnej wody i lodu, dodatkowo jestem zmarzluch. Troszkę dalej mając na sobie koszulkę, bluzkę bawełnianą z długim i gruby sweter, na nogach wełniane rajty ;) i takie specjalne podwójne spodnie od spodu dresowe z wierzchu przeciwdeszczowe, właściwie kurtki już nie potrzebowałam.



Kolejną niespodzianką na "koniec zimy" była zorza!!! Udało mi się ją zobaczyć pierwszy raz w życiu i to dokładnie przed naszym domkiem co było baaardzo dużym zaskoczeniem bo normalnie w tych okolicach jej nie widać a dodatkowo przeszkadzają światła ze szklarni których tutaj jest w brud. Właściwie już straciłam nadzieję na zobaczenie tego zjawiska w tym roku a tu taka niespodzianka. Muszę Was przeprosić że takie fatalne zdjęcie, nie miałam pod ręką statywu ani nic co mogłoby za statyw posłużyć a wiadomo że jak się robi zdjęcie na długich czasach (inaczej nocą po prostu się nie da, a użycie lampy też odpada bo jak oświetlić światłą żeby były widoczne?) to nie ma bata ręka drży i fota będzie rozmyta. Utrudniał jeszcze fakt że zjawisko kilku minutowe więc nie było czasu na poszukiwania przedmiotów statywopodobnych, dobrze że zdążyłam wyskoczyć z łóżka i chwycić kurtkę i aparat zanim nie zniknęła. Zresztą lepsze takie zdjęcie niż żadne ;)
Nie mogę nie napisać słówka o kulinariach :) Wiecie już że sama piekę chleb średnio co 2-3 dni bo tostowy jakoś do śniadania dalej mi nie pasuje. Pokazywałam nawet moje ładne bochenki a dziś pokazuję że i ja mam czasem złe dni, że też jestem zmęczona i zwyczajnie mi się nie chce, że mi też czasem nie wychodzi coś co robiłam en razy z powodzeniem.
Chlebek co prawda upieczony i w smaku dobry, ale za to jak artystycznie rozjechany i płaskawy - po ciężkim dniu w pracy musiałam upiec chlebek na dzień następny i zwyczajnie o nim zapomniałam jak sobie wyrastał w koszyczku, zapomniałam włączyć piekarnik, chlebek przerósł więc włożyłam do zimnego (a mój piekarnik potrzebuje co najmniej 30 minut żeby się rozgrzać do 200st C.) no i taki efekt - ale jak mówią nie ma tego złego... przy okazji odkryłam że jeśli chcę mieć fajnie wyrośnięty miąższ z dużymi dziurami to muszę wstawić wyrośnięty chlebek do piekarnika przy ok 150st.C. Chlebek ma wtedy jeszcze chwilę na rozrost, miąższ jest "puchaty" ale bochenek się nie rozjeżdża na boki tylko ładnie trzyma formę.
Prawie na koniec troszkę komerchy :) Po prawej stronie na pasku pojawił się dziś nowy banerek. Normalnie nie jestem za reklamą na blogach, wręcz mnie one denerwują bo nie po to prowadzę bloga aby umieszczać w nim bzdurne reklamy, ale ta jest inna.
Jest to maleńka firma w osobie mojej "kawowej przyjaciółki" ;) (autorem ksywki jest mój Niedźwiedź, z uwagi na nasze wspólne przesiadywanie na "kawce i plotkach" jak jeszcze byłam w PL, na których z reguły piłyśmy herbatę).
Możecie poprzez stronkę internetową (lub allegro) zakupić bardzo fajne kubeczki ze zdjęciami, rysunkami czy dedykacjami dla siebie lub swoich bliskich z okazji i bez okazji.
 Na kubeczkach możecie umieścić własne zdjęcia, możecie też zamówić kubek m.in. z moimi rysunkami (tak, czasem też rysuję, poniższy diabełek jest mojego autorstwa żeby nie było że nie potrafię) a jeśli ktoś chce to może zamówić kubeczek z moimi zdjęciami z Islandii (prywatne albumy na picassie udostępniam zainteresowanym).
Oprócz kubeczków można też zamówić wiele różności: podkładki pod kubeczki, puzzle, futerały na komórki, koszulki, skarbonki itd.
Zapraszam więc do odwiedzenia stronki: www.fotopolidruk.pl



A teraz już na sam koniec smaczek - zapowiedź następnego posta :P ....
odkąd przyleciałam na wyspę co jakiś czas narzekam że nie ma tutaj lumpeksów, szmateksów, grzebaków, używaków i jak tam jeszcze je nazywacie...(sklepy czerwonego krzyża się nie liczą, bo tutaj drogie to to i malutkie i niewiele ich jest a asortyment - szkoda nawet wchodzić) i czasem tak sobie wyzdycham, że tęskno mi do szperania i polowania na oryginale łaszki, fatałaszki, bibeloty i inne pierdółki.... ale o tym następnym razem.

środa, 9 marca 2011

O wszystkim po troszku.

Na początek podziękowanie ;)
Asia z blogu (bloga??? - nigdy nie wiem) Moja Chwila obdarowała mnie bardzo miłym wyróżnienie bloga kreatywnego o tutaj właśnie.
Za to wyróżnienie bardzo Ci Asiu dziękuję.
Wybaczcie mi jednak i Ty Asiu szczególnie, że nie zamieszczę tutaj tego wyróżnienia i nie przekażę go dalej a bynajmniej nie w takiej formie ;) ale o tym za chwilkę, bo teraz chciałabym wyjaśnić dlaczego. Wyróżnienia wszelkie owszem są bardzo miłe i niosą ze sobą pozytywną energię ale zasady ich przekazywania dalej jakoś do mnie nie przemawiają. Wybieranie konkretnej liczby blogów do przekazania wyróżnienia jak dla mnie mija się z samym celem jego przyznawania, i w efekcie możemy utknąć w błędnym kole przyznając sobie na wzajem "obrazki". Otrzymując wyróżnienie muszę przekazać je dalej 5/7/10-ciu osobą i te osoby kolejnym 5/7/10-ciu i te kolejnym - policzyliście już w głowie ile to będzie? - w końcu zabraknie blogów do wyróżniania, istna plaga ;). Powinna to być swego rodzaju nagroda od czytelnika bloga dla jego autora a nie "irytujący łańcuszek szczęścia". Taką nagrodą dla mnie jest każdy komentarz pod zamieszczanymi postami. Czasem jest to jedno słówko, ale to znak że ktoś nas odwiedził i to co przeczytał czy zobaczył pozostawiło w nim jakiś ślad, dowodem tego jest ta mała chwilka poświęcona właśnie na napisanie choćby bardzo krótkiego komentarza.
W tym miejscu bardzo serdecznie dziękuję wszystkim mnie odwiedzającym a szczególnie tym którzy zostawiają maleńki ślad po sobie w postaci komentarzy. Każdy Wasz komentarz jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem i wielką dawką motywacji do kontynuowania tych moich wypocin :).
Wyróżnienie od Asi przekażę zatem innym kreatywnym bogowiczom (nie dyskryminujmy mężczyzn oni też tworzą fantastyczne blogi) w postaci komentarzy.
Jeśli ktoś z Was odwiedzających ma podobne odczucia, proszę można śmiało kopiować banerek który jest w kolumnie po prawej stronie - oficjalnie przyznaję jestem autorką tego banerka i wyrażam zgodę na jego kopiowanie ;) proszę jedynie, w miarę własnych możliwości, pozostawić w podziękowaniu komentarz pod dowolnym postem.

A teraz żeby nie było tak bez zdjęciowo ;) fotki maleńkiego sklepiku dla kreatywnych ;) w pewnym maleńkim miasteczku na Islandii, które odwiedziliśmy w trakcie naszej (z Niedźwiedziem) wycieczki w ostatnie lato. Nieznane miasteczko właściwie jedno z wielu na trasie, kolejny punkt tankowania ;) jak zobaczyłam to urokliwe miejsce przez szybę, nie mogłam się opanować żeby nie zajrzeć, poszperać, pomacać, dobrze że nie zapomniała strzelić fotki na pamiątkę... ach żeby nasze sklepiki w Polsce miały takie zaufanie do klientów że nic nie jest odgrodzone ladą! Przez większość czasu mojej bytności w sklepie Pani sprzedawczyni spędziła na zapleczu.



Chciałabym już wiosnę! Co prawda tutaj prawdziwej wiosny nie ma, po długiej zimie wybucha szybkie i intensywne lato aby znowu z impetem zagrzebać się w śniegach i ulewach zimowych. Brak mi słońca i kolorów, a pogoda nie rozpieszcza, chwilowo mamy powrót zimy, śniegi i -10 do -15 ... ale z każdym dniem jest coraz jaśniej ;)

niedziela, 27 lutego 2011

w kółko w kółko

...pamiętacie z poprzedniego posta że zamarzyło mi się śliczne abrazo?
Zaczęłam i niestety przerabiając pierwsze rzędy z pęczkami zdecydowałam się spruć wszystko z powodu "niezadowalającego efektu" - mówię a raczej piszę, prawdziwy koszmarek zaczął wychodzić, z ręką na sercu mogę powiedzieć że gruba włóczka do tej cudnej chusty niestety odpada. I nie to że nie próbowałam! Po pierwszym pruciu zaczęłam jeszcze raz, największym szydełkiem jakie aktualnie mam czyli 5,5 oraz zastępując słupki, słupkami podwójnie nawiniętymi i zwiększając odległości między nimi.... doszłam znowu do pęczków i efekt - sprułam.
Zawiedziona ogromnie, poszperałam w internecie, na picasie, w moich skromnych dyskowych zbiorach i postanowiłam spróbować tej cudnej chusty !

Wiem duże wyzwanie z tymi pętelkami - tej małej instrukcji oczywiście ni w ząb nie kumam ale nie byłabym sobą jakbym nie pokombinowała po swojemu. Myślę "dam radę"! Dodatkowo nie zaczęłam od kółeczka żeby chuście nadać bardziej "abrazowaty" kształt. Po godzince kombinowania jakby tu zrobić śliczne pętelki opracowałam swój system - nie wiem czy poprawny ale pętelki wychodziły.
Z ochotą zabrałam się za nowy projekt, doszłam do pierwszego rzędu pętelek i efekt - sprułam.
Niestety bez specjalnych widełek do robienia pętelek, lub chociażby linijki której tutaj nie posiadam, zrobienie równych pętelek jest właściwie niemożliwe, próbowałam jeszcze zastąpić pętelki czymś innym ale chusta traci swój urok...
A tutaj już w trakcie prucia...


Po szóstym pruciu dałam sobie spokój z chustami, myślę szeroki fajny szalik też będzie ok. I znowu niezastąpiony internet! Naszukałam się porządnie, bo fajnych ale prostych wzorów do grubych włóczek jest jak na lekarstwo, przy cienkich moherach wszystko wychodzi bosko ale przy grubszych niteczkach z ładnego szalika wychodzi koc, nijak ułożyć, nijak zawiązać, nic tylko pruć!
W końcu znalazłam, myślę będzie ok, duże dziury, prosty wzór a jaki efekt, może będzie dobrze. Pierwsze 3 próby niestety do sprucia, ale zawzięłam się i nie odpuszczam, przekombinowałam wzór po swojemu żeby kwiatuszki wyszły jak kwiatuszki a nie jak nie wiadomo co i hoduję w serduchu nadzieję że ta czwarta próba będzie na tyle dobra że dobrnę do finiszu. Na razie wygląda to tak:


Abrazo czeka więc na moją kolejną wizytę w mieście w celu upolowania odpowiedniej włóczki, choć z tym też może być kłopot, bo o ile dostępność włóczek wszelakich jest ogromna w praktycznie każdym markecie (a tu prawie same takie sklepy) to wszystkie są typowo grubymi włóczkami, ta moja jest jedną z cieńszych które widziałam. No cóż taki kraj i takie upodobania konsumentów (pewnie przez wiatr), czeka mnie więc intensywne przeszukiwanie sklepowych półek.

Na koniec jeszcze słów kilka o islandzkiej pogodzie.
Jedyne co jest w niej pewne to to że się zmieni! I to nie za kilka dni ale z godziny na godzinę albo wręcz z minuty na minutę. Ostatnio typowe dni są miksem ostrego słońca, ulewy, śnieżycy, wichury i wszystkiego pomiędzy. Wczorajszy dzień zaczął się paskudnie deszczowo, ok 11 uśmiechnęło się do nas słoneczko przez jakieś 2 godzinki chyba żeby tylko wywabić nas z domu w celu zlania 10-cio minutową ulewą - ha ale się nie udało bo kończyłam akurat gotować obiadek snując plany miłego spacerku... ze spacerku więc nici ale przy zmywaniu naczyń mogłam podziwiać obficie padający śnieg jakieś 15 minut. Całe popołudnie kusiło słoneczko z za chmurek a na koniec dnia pogoda uraczyła nas śnieżycą. Dziś za oknem ponad 10cm śniegu właśnie kończy topnieć... w ciągu pisania tego posta zdążyło jeszcze pokapać deszczem dwa razy.
Na zdjęciu nasze najbliższe okolice wczoraj po południu.
Fotka bez jakiejkolwiek ingerencji kolorystycznej, dokładnie tak szaro buro mamy dookoła. Pogoda totalnie nie spacerowo-zdjęciowa. Czekamy z utęsknieniem na wiosnę.


Rzadko piszę ale jak już się rozpędzę ;) mam nadzieję że jakoś trawicie te moje długaśne poplątane myśli ;)

piątek, 18 lutego 2011

dzień za dniem...

tak tylko parę słówek w przerwie na lancz ;)

dokładnie, dzień za dniem mija a ja nie mam czasu na nic, w kółko praca-dom-obiad-spanie-praca-dom-obiad-spanie-praca....

No ale nie dziwcie się skoro kończymy pracę o 17, zanim zjemy obiad z Niedźwiedziem a właściwie obiadokolację to jest 19 albo i dalej bo trzeba przecież ją najpierw zrobić, oglądniemy na szybko jakiś serial, pogadamy i już jest pora do spania a słoneczka niestety ciągle brak ;( więc energii też mało, ale już niedługo będzie super jasno ;)

Wymyśliłam sobie abrazo ;)bardzo prosty schemat podpatrzyłam TUTAJ - wiele ciekawych wzorów które pochodzą od BEAN - na marginesie zajrzyjcie do niej na bloga, cuda robi, prawdziwe cuda napatrzeć się nie mogę.
No właśnie zaczęłam i teraz się zastanawiam, na stanie odpowiednią ilość mam tylko grubej włóczki, a wręcz bardzo grubej i teraz jak zaczęłam to nie jestem do końca przekonana czy ta włóczka się nadaje do tego wzoru, chyba że zrobię tylko samymi słupkami a zrezygnuję z pęczków.... właściwie nie wiem co zrobić.
Robię szydełkiem nr 5, ale może zamiast słupków powinnam robić słupki podwójnie nawinięte i wziąć większe szydełko??? Robił ktoś może taką chustę z grubej włóczki??? A może macie jakieś rady, albo jakieś specjalne wzory dla takich włóczek???


A no i chlebka ciąg dalszy ;) tu fotka naszego ulubionego, nie mogłam sfocić bo Miś już kroił.... przepis podawałam w poprzednim poście.



Wracam do pracy ;)