Translate

sobota, 29 grudnia 2012

jedna owca, druga owca, trzecia owca, czwarta...

 ...500 tysięczna owca...

Proszę nie zasypiać mimo że o owcach i wełnie będzie dzisiaj wpis.
Mówi się że na Islandii żyje cztery razy więcej owiec niż ludzi i pewnie jest to prawdą. Liczba owiec pod koniec roku, czyli po uboju, ale jeszcze przed wydaniem na świat młodych wynosi ok. 500 tys. sztuk, latem ta liczba ze względu na młode przekracza 1 mln !


Ta ogromna różnica wynika z tego że mięso tych zwierząt jest jedną z podstaw islandzkiej diety. Wykluczając ryby z zestawienia (a one od wieków były i są nadal podstawowym jedzeniem Islandczyków) to właśnie owieczki i jagnięta będą na pierwszym miejscu w rankingu najczęściej hodowanych i spożywanych zwierząt na IS.
 W dalszej kolejności będą konie, krowy i świnki, kurczaki i inne... do tej "klasyfikacji" nie wliczam reniferów, rekinów, puffinów i innych stworzeń tutaj spożywanych ale żyjących dziko, te stworzenia nie są potrawami dnia powszedniego ;)


 Dzisiejsza owca islandzka to owca czystej krwi, w prostej linii potomkini owiec przywiezionych na IS przez pierwszych osadników w IXw. . Islandia wprowadziła zakaz krzyżowania tutejszej owcy z innymi odmianami w celu zachowania czystości gatunku. Zakaz taki tyczy się nie tylko owiec ale wszystkich hodowanych tu zwierząt.
Dbanie o endemiczność gatunków jest tu do tego stopnia przestrzegane, że zwierzę które raz opuściło wyspę nie może już na nią powrócić.

Zdjęcia robiłam jeszcze latem, zimą owce można spotkać tylko w owczarniach :)

Owce żyją sobie na względnej wolności ;) chodzą sobie prawie gdzie chcą - kraj jest podzielony na swojego rodzaju regiony owcze, które są poodgradzane od siebie w celu nie mieszania się zbytniego owiec i zapobieganiu szerzenia się ewentualnych epidemii wśród tych zwierząt.
Owieczki chodzą sobie gdzie chcą i jak chcą ;) lubią sobie np stanąć na środku drogi  i ani myślą ustąpić pierwszeństwa :) a pamiętajmy że tutaj wina zawsze będzie po stronie kierowcy! Na święte krowy a raczej owce trzeba więc uważać :) bo na klakson nie reagują...
Coroczny spęd owiec i ewentualnie koni do zagród odbywa się w pierwszym tygodniu września i nazywa się Réttadgur czyli „redyk“. Okoliczni farmerzy wyruszają razem by spędzić swoje zwierzęta do specjalnie przygotowanego kręgu podzielonego na mniejsze przegrody oznaczone nazwą danej farmy.
Takich wyznaczonych miejsc spędu jest zawsze kilkanaście. Zwierzęta spędzane są razem i dopiero wtedy dzielone są na poszczególne stada. Pomagają przy tym prawie wszyscy członkowie rodzin rolników. A ponieważ tutaj większość rodowitych Islandczyków jest ze sobą spokrewniona, więc jest dużo rąk do pracy. Owce rozróżniane są dzięki charakterystycznemu przycięciu uszu dla danej farmy oraz po numerze kolczyka. Jest to dość ciężka praca, ponieważ zwierzęta te wbrew pozorom są bardzo silne. Cały spęd, a raczej jego zakończenie (bo spęd obejmuje również wiele dni poszukiwań zwierząt po terenach często niedostępnych dla samochodów) to jedna wielka impreza :) praca połączona ze swego rodzaju piknikiem ;). Z każdym rokiem coraz więcej turystów chce oglądać to wydarzenie a że turystyka to świetny dochód, o czym wie każdy autochton, to "impreza" ta robi się coraz bardziej komercyjna i medialna.

 Pogoda islandzka też nie rozpieszcza tych zwierząt. Przez wieki dostosowały się one świetnie do gwałtownych deszczy, silnych wiatrów i tak częstych tu gwałtownych zmian pogody.
Dzięki tutejszym wiatrom wełna tych owieczek jest "przewiana", więc jak widać na zdjęciach są one czyściutkie, mięciutkie i puchate, aż chciało by się przytulić :) a ich wełna nie gryzie. Zupełne przeciwieństwo naszych polskich owieczek, z tym że nasze owieczki może są bardziej przyjazne i dają się obłapiać (raz czy dwa mi się zdarzyło przy okazji wycieczki w góry) a te niestety nie... osobiście nie próbowałam, ale podejrzewam że próba złapania takiej owieczki będzie skutkować bliskim spotkaniem z porożem tych że.

Tutaj rogacizna stała sobie tuż przy drodze i pozowała niczym rasowa modelka ;).
Zdjęcie zrobione z auta, bo jeśli próbuje się podejść do tych owieczek to one się oddalają zachowując bezpieczny dystans jak większość "dzikich" stworzeń.
Czasem owieczki wyglądają bardzo śmiesznie bo są podstrzygane (chyba tak się to określa) tylko do połowy :) czyli z tej najlepszej wełny a ta najbardziej szorstka na zadzie zostaje... chodzi sobie taka owieczka samopas a za nią snuje się wełenka jak babie lato :) bo owieczki też linieją :) jak dla nas to wielkie marnotrawstwo, ale dla niektórych farmerów strzyżenie całych owiec jest po prostu nieopłacalne więc pozwalają im zrzucić wełnę naturalnie, hodują je do innych celów. 

 A teraz kilka słów o wełnie wyżej opisach. Owieczki tutejsze maja dwa rodzaje włosia.
 Zewnętrzne tak zwane tog jest długie i sztywne, nasączone naturalnym tłuszczem, ochroni ono przed tutejszą ciężką pogodą. Wewnętrzna sierść to thel,  krótkie, miękkie i przytulne włókna do ogrzewania ciała. Tradycyjnie oddzielano poszczególne włosia, tworząc z togu silne nici, płótna, liny, sznurki i inne wytrzymałe materiały, a z thelu delikatną bieliznę i odzież. Na początku XX wieku, zapewne z lenistwa :) lub z ciekawości a może ze zwiększonego popytu na wyroby bieliźniano-odzieżowe, ktoś postanowił poeksperymentować i nie oddzielił włókien. W tym czasie bowiem rozwinął się mocno handel a tutejsze wyroby bardzo zyskiwały na popularności, prawdopodobnie popyt przerósł podaż a oddzielanie poszczególnego włosia była pracą bardzo czasochłonną.
Eksperyment się udał. Okazało się, że odzież wykonana z takich nieoddzielonych włókien, cechuje się niezwykłymi właściwościami użytkowymi nie tylko dobrze chroni od wilgoci ale i grzeje jeszcze mocniej niż dotychczas. Odkrycie okazało się przełomowe i spopularyzowało islandzkie włókiennictwo na całym świecie.
Początkowo wcale nie robiono na drutach jedynie przędzono i tkano i z tych tkanin szyto odzież. Drutowanie przywędrowało na wyspę z północnej Europy i Anglii  ok XVIw i szybko stało się hitem!
Dziergali wszyscy: kobiety, mężczyźni, mieszkańcy farm, banici, wieśniacy i mieszczanie. Pamiętajmy że Islandia to kraj gdzie przez pół roku jest jasno a pół ciemno, więc co było robić w czasie długiej, ciemnej zimy.....w Polsce darto pierze a tu drutowano :). Podaje się że w czasie takich wieczorów jedna osoba czytała lub opowiadała na głos Sagi, a pozostałe wykonywały różnego rodzaju ręczne robótki.
Robienie na drutach to teraz częścią islandzkiej kultury ale na szczęście nie zanika tak jak nasze rodzime darcie pierza. Dzieci uczy się podstaw dziania (dziergania) już w szkołach podstawowych, a pasjonaci mogą nawet wybrać się na studia na Akademię Rolniczą w Hvanneyri na kierunek: „Hodowla owiec oraz metody wyrobu wełny, przędzenia i dziergania”. W Islandzkich wyrobach chodzą wszyscy niezależnie od wieku, statusu społecznego czy materialnego, dawniej wymuszały to warunki pogodowe. Na Islandii nikogo nie dziwi polityk w wełnianym swetrze ani popularna aktorka w islandzkich rękawiczkach. Takie zamiłowanie do własnych produktów to nie tylko praktyczność i wygoda na co dzień czy tradycja, ale przede wszystkim świetna reklama.... a wiadomo że reklama jest dźwignią handlu.
Stad właśnie wzięły się tak popularne islandzkie swetry lopi.
Nazwa tych swetrów pochodzi od nazwy naturalnej wełny z nieprzędzonych włókien - lopi.
 Wełna (wszystkie rodzaje) to ull.
Poprawna nazwa tradycyjnych swetrów to lopapeysa
czyli po prostu "sweter z lopi".
Swetry te robi się od góry, na okrągło ściegiem pończoszniczym, nie zszywa się ich.

Zdjęcie pochodzi z http://www.icelandicsheep.com/Reynolds_lopi_patterns.htm
 Strona po angielsku ale pełna informacji o owieczkach i wełnie islandzkiej a także islandzkich wzorów!

Wełna lopi a właściwie jeden jej rodzaj: lettlopi to teraz najpopularniejsza wełna islandzka.
Jest to wełna już normalnie skręcona w nić.

Ale co ciekawe można w tutejszych sklepach dostać bez trudu wełnę nieskręconą w nić! tzw Plötulopi.
Co prawda nie jestem fachowcem w tym temacie, ale dla takiego laika jak ja ten typ wełny właśnie tak wygląda, jak zupełnie nieskręcony.
Nie wiem czy to dobrze widać na zdjęciu (robiłam w sklepie więc nie mogłam zdjąć opakowania i tego lepiej pokazać, bo akurat takiej wełny nie mam w domu na stanie), ale tą "nitkę" bardzo łatwo (leciutkim pociągnięciem) można rozdzielić na kawałeczki i poszczególne włoski. Ale z takiej właśnie wełny wprawne dziewiarki wyczarowują wspaniałe rzeczy. Wyroby takie to rarytasy, bo trzeba uważać przy robocie żeby nam się wełna nie rozdzieliła o co bardzo łatwo. Robi się więc nią bardzo luźno (na własne oczy widziałam że można).
Jest jednak jeden feler :) swetry z tego rodzaju wełny lubią w noszeniu, szczególnie na początku, zostawiać pojedyncze włoski na spodnich ubraniach...

A tutaj prezentacja sklepowa sweterka. Niestety nie jest to tradycyjny sweter z pięknymi islandzkimi wzorami.

Cena takiego "motka" to 419 ISK
Czyli około 10,15 zł.
Jak podaje etykieta jest to 100g co odpowiada 300m

Cena oczywiście w zależności od sklepu i promocji ;) waha się
od 400 do 525 ISK

Porównując:
Lettlopi, motki po 50g - 100m, cena 259ISK (cena z tego samego sklepu).

A tu strona producenta i wszystkie rodzaje Lopi

Kolorystyka do wyboru jak widać spora :)
Początkowo wełna ta a co za tym idzie i wyroby z niej występowały tylko w naturalnych kolorach (jak owieczki) z czasem jednak zaczęto farbować wełnę naturalnymi barwnikami, co było dużym kopniakiem dla rozwoju wzorów na swetry, rękawiczki, skarpety i co tam jeszcze na drutach produkowano ;)






















O tradycji robienia na drutach : iceland.pl
 
O dziewiarstwie: tradycyjnych swetrach na wirtualnej Skandynawii.

Mała rzecz o wełnie czyli: dlaczego wełna gryzie. Autorstwa Kruliczycy. 

Zaprojektuj własny sweter: http://knittingpatterns.is/

środa, 26 grudnia 2012

Jeszcze świątecznie ;)

Tak niewiele nam potrzeba,
by przytulić się do nieba.
Zdrowia, szczęścia, bliskich blisko
i miłości ponad wszystko.

Mam nadzieję że każdy z Was przeżywa ten niezwykły czas z osobami bliskimi. Nasza rodzina w tym roku jest troszkę rozsiana po świecie ale dzięki łączności internetowej mieliśmy namiastkę bliskości.
Oby w przyszłym roku wszyscy zgromadzili się przy wspólnym stole tego życzę Wam i sobie :)

 A tutaj moje tegoroczne śnieżynki. Robiłam je na raty niestety z braku czasu.
Obiecuję sobie, że na przyszłe święta zabiorę się za nie duuużo wcześniej :) najlepiej już we wrześniu... tak żeby do świąt zrobić większą ilość.
Śnieżynkami zostały obdarowane dobre dusze, które spotkałam tutaj na IS.

Lubię ręcznie robione prezenty, choćby było to coś małego i banalnego to wiem, że wkładając w wykonanie tej rzeczy swój czas, chęci i pracę, osoba ta daje mi prezent niepowtarzalny.

 Do usztywniania po raz pierwszy wypróbowałam specyfik o nazwie Stiffy - fabric stiffener.
Musze przyznać że jest on w użyciu o wiele prostszy i co ważne mniej brudzący od tradycyjnego krochmalu którego używałam w zeszłym roku.
Ja nie spotkałam się wcześniej z tym produktem bo nie miałam potrzeby krochmalenia większej ilości rzeczy, więc się nie interesowałam gotowymi usztywniaczami.
Troszkę go zatem po zachwalam dla tych co też jeszcze go nie znają :). I nie jest to żadna ukryta reklama, nie mam żadnych profitów z tego, ot tak chcę się podzielić z Wami moim odkryciem pewnie dość popularnego produktu.

Stiffy jak mówi etykieta, jest łatwy w użyciu i zrobiony jest na bazie wody.
Można nakładać go pędzlem, rozpylać lub maczać w nim tkaninę. Można go zmyć z rąk za pomocą zimnej! wody z mydłem.
Z pędzelka zmywałam go samą wodą.

Śnieżynki rozpięłam sobie na sucho na styropianie i malowałam pędzelkiem moczonym w usztywniaczu.
Zapachowo podobny jest on do kleju do tapet :) takie moje skojarzenie, ale usztywnia świetnie wszelkie naturalne materiały (a nawet te które mają w składzie również domieszki sztuczne).

Wiem że wiele osób używa go do robienia rzeźb materiałowych, np duszków z gazy. Też muszę spróbować :) 

Specyfik ten bardzo szybko schnie :) ja dodatkowo położyłam styropian ze śnieżynkami na grzejniku i były już wyschnięte i sztywne po ok godzinie.
Można nakładać kilka warstw utrwalacza jeśli uznamy że po pierwszym razie nasza rzecz nie osiągnęła odpowiedniej sztywności.
Można go nakładać bezpośrednio takim jakim jest lub rozcieńczyć wodą. Nie wiem jak w przypadku materiałów kolorowych ale wydaje mi się że moje gwiazdki z białego kordonka, po nałożeniu usztywniacza i wyschnięciu zrobiły się jakby troszkę bielsze, albo tylko mi się zdaje....

Na koniec moja skromna dekoracja z zeszłorocznych śnieżynek.

Oraz nasza choinka w pełnej krasie.
Niestety nie mam zdjęcia wieczornego kiedy to widać cały urok lampeczek w kształcie gwiazdek ;).
Przyznam się że nie lubię na choince tych popularnych dziś kolorowych diod, a jak jeszcze migają to dla mnie już masakra. Wolę tradycyjne białe światełka ;)