Translate

poniedziałek, 7 lutego 2011

bez zdjęć tym razem....

Czy wiecie że śnieg na Islandii pada poziomo?! A czasem nawet pionowo ale z dołu do góry! Pogoda zaskakuje mnie tutaj prawie codziennie, nigdy nie wiem jaka będzie za godzinę. Rano masz ulewę, w południe piękne słońce i super ciepło a wieczorem zamieć śnieżną i broń boże nie wybieraj się wtedy gdziekolwiek samochodem. No chyba że chcesz zobaczyć jak śnieg pada poziomo, po drodze dosłownie płyną języki śniegu - efekt jak z maszyny do dymu lub bardzo gęsta mgła tuż nad drogą - no i pokochać kogoś kto wymyślił słupki przydrożne, po prawej z jednym odblaskowym paskiem po lewej z dwoma, przynajmniej wiesz że tam pośrodku powinna być droga bo i tak jej nie zobaczysz, możesz za to zobaczyć pełno aut w rowach w zaspie śnieżnej czekających aż jakiś kolosalny jeep zlituje się nad nimi i wyciągnie je z powrotem na drogę. Wylądować w rowie można nie tylko z powodu nie odróżnienia drogi od reszty śniegu, ale z powodu podmuchu wiatru, czy lodu zamiast asfaltu - o ile w ogóle ten asfalt jest widoczny spod śniegu. Na szczęście nie wszędzie są strome rowy czy skarpy przy drodze, słupki są super elastyczne a ludzie bardzo mili i jeśli tylko mają większy samochód od Ciebie, mimo śnieżycy, spróbują Cię wyciągnąć z powrotem na drogę.
Już wiem co kupię za moją pierwszą wypłatę ;) - szpadel i mocną linę holowniczą, tak na wszelki wypadek.


Ach muszę nadrobić troszkę zaległości a nazbierało się tego i owego.... ale wiadomo czas pędzi jak szalony, pracuję, gotuję, sprzątam, rozmawiam z niedźwiedziem coś tam poczytamy, obejrzymy i jakoś tak czas mija szybciutko ze już trzeba się kłaść spać ... i tak w kółko. Ciężko mi jest jakoś przeorganizować czas tak żeby móc złapać za szydełko, ołówek lub coś podobnego. Praktycznie co 3 dni piekę chlebuś - niechęć do tostowego nadal trwa - po wypróbowaniu kilku przepisów mamy już swój ulubiony! Może i jest troszkę zachodu w przygotowywaniu ale warto, bo jest naprawdę pyszny prawie jak z dobrej piekarni w Polsce. Prawie - bo mój oczywiście lepszy ;)
A przepis znalazłam TUTAJ U ABBRY która skorzystała z przepisu Mirabbelki - nie wiem gdzie ma swój początek i koniec ten łańcuszek, ale jestem pewna że każdy kto spróbuje tego chleba będzie zachwycony.

Składniki :

zaczyn ( 200 g ) - zaczyn trzeba zostawić na ok 12-16 godzin:

* 30 g zakwasu
* 100 g mąki pszennej
* 60 g wody
* 10 g mąki żytniej

ciasto :

* 600 g mąki pszennej
* 50 g mąki żytniej
* ok.350 g wody
* 1,5 łyżeczki soli


Ponieważ Abbra nie zgadza się na kopiowanie treści więc po dalszą część przepisu proszę zajrzeć do niej na bloga - podaję jeszcze raz linka na wszelki wypadek!

Muszę jednak zaznaczyć że troszkę zmodyfikowałam ten przepis, dostosowując do własnych możliwości czasowych ;) wiadomo jak kończę pracę o 17 to ciężko mi czekać 7 godzin aż chlebek sobie wyrośnie.

A oto moje zmiany czyli wszystko po mojemu:
Wieczorem tuż przed pójściem spać robię zaczyn, ale daję 80g wody, mieszam łyżką na pastę w małej misce, zawijam w jednorazówkę foliową i zostawiam na noc - uwaga zaczyn będzie rósł tak jak zakwas więc miska nie może być zbyt mała, słoik litrowy wystarczy.
Następnego dnia wieczorem robię ciasto właściwe. Nie stresuję się tym że zakwas czekał sobie nawet 18-20 godzin. Nie jestem zakwasową purystką więc z braku czasu dodaję do ciasta małą łyżeczkę drożdży instant. Skraca to znacznie czas wyrastania ciasta no i nie trzeba się martwić czy w ogóle wyrośnie jeśli ktoś ma młody zakwas. Drożdże rozpuszczam w tych 350g wody, koniecznie letniej! nie zimnej i nie gorącej.
Z podanych składników i przygotowanego zaczynu wyrabiam ciasto - od razu wszystko razem - nie odstawiam ciasta do hydrolizy na godzinkę. Ciasto wyrabiam ręką ok 10 minut, ma być lekko klejące i nie zbyt twarde - miąższ będzie wtedy pulchny a nie zbity. Zauważyłam że im mniej wody - fakt ciasto się ładnie wyrabia i super odkleja od ręki, jest lekko twardawe tym bardziej zbity miąższ.
Następnie wrzucam miskę z ciastem do piekarnika nastawionego na 27-30 st.C (ciężko to określić bo podziałka jest od 50st.) na 1 godzinkę do wyrośnięcia - zerkam na zegarek (to mój czas początkowy). w tym czasie składam 2 razy, pierwszy raz po ok 15 minutach, drugi raz po 30 minutach licząc od czasu początkowego. Składam na blacie wysmarowanym olejem - w moim przypadku to niepotrzebna półka z szafki kuchennej ;)
Po godzince (cały czas liczę od czasu początkowego) formuję bochenek (na blacie z olejem) przekładam na omączoną ściereczkę i razem z nią wkładam do koszyka do wyrośnięcia. Koszyk kupiłam nie jakiś specjalny ale zwykły za grosze, wyłożony jest folią, ale i tak bochenek wkładam ze ściereczką (tetra jest świetna jak ktoś ma jakąś pieluchę na zbyciu) więc zupełnie to nie przeszkadza, jak nie miałam owalnego koszyka to bochenek wyrastał w plastykowej misce albo durszlaku. Koszyk zawijam w dużą reklamówkę foliową i zostawiam na 1 godzinkę do wyrośnięcia (ma podwoić objętość, może mniej ale nie więcej) w temp pokojowej - ale zaznaczam że mam ciepło w domu, ok 25st.C - w tym czasie nagrzewam piekarnik z blachą na 260st.C - jest stary i nieszczelny więc nagrzewa się akurat prawie godzinkę.
A teraz najlepsza część czyli pieczenie. Przekładam bochenek na deskę drewnianą do krojenia z papierem do pieczenia, szybko nacinam i zsuwam bochenek z papierem na gorącą blachę w piekarniku. Piekę ok 30-35 minut aż się skórka zrumieni. Jak włożę bochenek do piekarnika to na dno wrzucam ok 4-6 kostek lodu (dają parę) po ok 5-10 minutach dorzucam kolejne 4 kostki i zmniejszam temp na 220-230st. Chlebuś sprawdzam stukając palcami od spodu jak w drzwi, ma być "głuchy" dźwięk to jest upieczony, jeśli nie to dopiekam parę minut. Im dłużej będziecie piec tym skórka będzie grubsza. Gorący bochenek kładę na kratce z piekarnika i przykrywam ściereczką kuchenną, zostawiam na noc żeby ostygł ;) rano na śniadanko mam świeżutki i pyyyyszny chlebuś.
Ach i najważniejsze - pamiętajcie że bochenek nie musi być piękny, może sobie popękać (ja nawet lubię te spękania) najważniejsze żeby nam smakował ;)

Już kończę i przepraszam za nieskładnego posta, zmiksowanie tematów, brak zdjęć i wszelkie inne.... dziś jestem jak ta islandzka pogoda zakręcona ;) chwilowo mamy ok pół metra śniegu - na drogach ;) pługi sobie jeżdżą parami jak szalone w tę i z powrotem i jest to całkiem normalne że jeździły już wczoraj w nocy w zamieci ;) w końcu to super ciężki sprzęt.