Translate

sobota, 15 stycznia 2011

pierwsze koty za płoty...

...byłam przerażona, przyznaję, myślałam że znowu coś robię źle i zakwas pójdzie do kosza, czekałam i czekałam ale nic a nic się nie działo. Drugiego dnia z powodu braku jakichkolwiek oznak życia dla bezpieczeństwa nastawiłam jeszcze dwa zakwasy z innych mąk i innym sposobem (3 dniowym), z żytniej polskiej 720 kupionej w polskim sklepie oraz jak odkryłam kilka dni później z mąki pszennej razowej (zielone opakowanie) - ten oczywiście nie wyszedł, a raczej wyszedł bo na 4 dzień pomyliłam mąki przy dokarmiania (z braku czasu po prostu się strasznie spieszyłam) i wsypałam mu mąkę żytnią polską i wtedy o dziwo coś się w nim ruszyło - niestety nie wiem na ile ten zakwas jest dobry, jeszcze nie piekłam na nim, czeka grzecznie w lodówce na swoją kolej.

A tutaj mamy zakwas na żytniej polskiej 720 - dzień drugi, tutaj widać jak ładnie pracuje.

No i zakwas pierwszy wyłącznie z mąki żytniej (razowej o ile się nie mylę). Translator niestety coś kiepsko radzi sobie z tłumaczeniem nazw mąk na rodzaje więc czasami muszę zgadywać po wyglądzie i zawartości białka która mąka jest która... choć pewnie nie zawsze trafiam. To akurat dzień 3 z 7-u, zakwasu robionego metodą piekarni po godzinach czyli z codziennym wywalaniem części zakwasu.

No i mój pierwszy bochenek - pieczony na zakwasie z polskiej żytniej po 4 dniu karmienia. Ponieważ obawiałam się że zakwas jest jeszcze sporo za młody więc dodałam łyżeczkę drożdży instant. W smaku był dobry, ale strasznie rozjechał mi się na boki w piekarniku, ale teraz już wiem że ciasto mimo wszystko było za luźne no i że piekarnik zawsze muszę włączać dużo wcześniej bo mam nieszczelną uszczelkę bardzo wolno się nagrzewa i to tylko z górną i dolną grzałką bo sama dolna nagrzewa tylko do 160 i ani stopnia więcej.

To drugi z moich bochenków, pieczony kilka dni później z zakwasu żytniego po 7-u dniach hodowania, również z niewielkim dodatkiem drożdży co skróciło czas wyrastania ciasta - akurat nie miałam zbyt wiele czasu a musiałam coś upiec (bułki chwilowo nam się przejadły, na widok tostowego dalej mamy odruch zwrotny) bo w końcu śniadanie to podstawa dobrego dnia! Ten chlebek pięknie wyrósł choć bałam się czy nacięcia się pozamykają czy będą straszyć... zresztą to moje pierwsze nacięcia więc proszę zignorować ich fatalny kształt. Poprzedniego chleba nie mogłam naciąć bo ciasto było zbyt luźne i ciągnęło się za nożem a tu było dość stabilne, mimo że dość lepkie to jednak ładnie trzymało kształt. No i ten smak ! Ach... pyszota!

Z tego samego przepisu robię właśnie kolejny bochenek tym razem bez dodatku drożdży - daję szansę zakwasowi mam nadzieję że mnie nie zawiedzie - no i troszkę zmieniłam mąki - zamiast żytniej razowej tym razem dałam pszenną razową, ciasto przy wyrabianiu dalej dość lepkie no ale zobaczymy - mam nadzieję że wyjdzie bo muszę coś mieć na śniadanie, trzymajcie kciuki.
Ach dla zainteresowanych przepis na drugi chlebek (ten bardziej udany) TUTAJ u TATTER ! dzięki dodatkowi drożdży oba wyrastania skróciły mi się do ok. godzinki każdy. Za drugim razem pilnowałam aby nie przerosło i wyszła niecała godzinka. piekłam normalnie na blasze z piekarnika wyłożonej papierem do pieczenia, najpierw w 250 ok 10 minut, potem w 230 ok 20 minut a potem zmniejszyłam jeszcze na 200 i dopiekałam aż uznałam po wyglądzie że wystarczy 5-10 minut.
I dla tych co myślą że bez sprzętu się nie da:
1. kamienia nie mam, rozgrzewam piekarnik razem z czarną blachą z wyposażenia piekarnika (elektrycznego w dość wiekowej kuchence) na papierze - kawałkiem papieru przykrywam wyrośnięty bochenek, przewracam np na pokrywkę od garnka i zsuwam papier z pokrywki prosto na rozgrzaną blachę.
2. koszyków do wyrastania nie mam, rozkładam na stole ściereczkę kuchenną z tetry (ale myślę że może być dowolna lniana) posypuję mąką, kładę na to uformowane w kulę ciasto i wkładam do zwykłej miski plastikowej lub do plastikowego druszlaka, właściwie można włożyć do czegokolwiek o odpowiednim kształcie. Ale chyba sobie uplotę jakiś z papierowej wikliny do podłużnych bochenków.
3. spryskiwacza do wody nie mam, najbliższy sklep gdzie mogłabym kupić coś więcej oprócz produktów podstawowych typu tostowy, masło i mleko mam ponad 100km od mojego obecnego miejsca zamieszkania więc do czasu następnej wizyty w mieście po zakupy radzę sobie kubkiem i pędzlem, maczam pędzel w wodzie w kubku który trzymam nad drzwiczkami piekarnika i chlastam po prostu jak ksiądz kropidłem po ściankach bocznych i spodzie piekarnika.
4. odpowiedniej wielkości form nie mam, keksówek brak więc wybieram raczej przepisy gdzie mogę uformować bochenek okrągły.
5. żyletki do nacinania nie mam - wystarcza mi zwykły ostry nóż, zdziwilibyście się bo jest dość sporych rozmiarów, no ale używam go w kuchni do wszystkiego i właściwie tylko tego jednego noża, jakoś nie mam przekonania do mniejszych nożyków czy innych skrobaczek, po prostu nie leżą mi w ręce ;)

no idę odprawiać czary nad moim chlebem żeby tylko się udał...