Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Islandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Islandia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 czerwca 2014

jeszcze o wełnie islandzkiej

  Od dołu do góry czyli jak zrobić sweter islandzki :)

Dla wszystkich którzy chcieliby wykonać sobie własny sweter z islandzkim wzorem radzę zajrzeć na stronę:
                   http://miniiceland.com/twoj-lopapeysa/
 Znajdziecie tam kilka rodzajów swetrów, jak klikniecie w linki pod zdjęciami to otworzą się dokładne instrukcje w języku polskim w pdf.



                                                  A tak sobie rośnie nowa wełenka :)






Na zachętę dwa wzory islandzkie: 




Jak prać wyroby z wełny islandzkiej:


Uwaga! 
Wystarczy po prostu wietrzyć wyrób z islandzkiej wełny aby zachował świeżość, jeśli wyrób nie jest zaplamiony :) Mój osobisty sweter nie prałam jeszcze ani razu od dnia zakupu (prawie 3 lata temu), wszelkie zapachy te ładniejsze i brzydsze schodzą w drodze wietrzenia :)
Jeśli jednak zdarzy się Wam taki sweter silnie zaplamić można go delikatnie wyprać. 

W skrócie:
     Pranie ręczne w max 30 ° C
     używać detergentu specjalnie przeznaczonego do wełny
     moczyć przez około 10 minut
     płukać w zimnej wodzie
     nie trzeć lub skręcać
     delikatnie wycisnąć nadmiar wody
     suszyć na płasko


 Zalecam delikatnie ugniatać w misce z letnią wodą. W sytuacji najwyższej konieczności, można dodać odrobinę detergentu, ale niech to będzie łagodna substancja. Nie wirować i nie wykręcać! Jedynie delikatnie odcisnąć. Równo rozłożyć na płaskiej powierzchni (np na ręczniku) w dobrze osuszonym i przewiewnym pomieszczeniu, nadając odpowiedni kształt. Po paru dniach leżakowania Twój lopapeysa będzie jak nowo narodzony!

sobota, 29 grudnia 2012

jedna owca, druga owca, trzecia owca, czwarta...

 ...500 tysięczna owca...

Proszę nie zasypiać mimo że o owcach i wełnie będzie dzisiaj wpis.
Mówi się że na Islandii żyje cztery razy więcej owiec niż ludzi i pewnie jest to prawdą. Liczba owiec pod koniec roku, czyli po uboju, ale jeszcze przed wydaniem na świat młodych wynosi ok. 500 tys. sztuk, latem ta liczba ze względu na młode przekracza 1 mln !


Ta ogromna różnica wynika z tego że mięso tych zwierząt jest jedną z podstaw islandzkiej diety. Wykluczając ryby z zestawienia (a one od wieków były i są nadal podstawowym jedzeniem Islandczyków) to właśnie owieczki i jagnięta będą na pierwszym miejscu w rankingu najczęściej hodowanych i spożywanych zwierząt na IS.
 W dalszej kolejności będą konie, krowy i świnki, kurczaki i inne... do tej "klasyfikacji" nie wliczam reniferów, rekinów, puffinów i innych stworzeń tutaj spożywanych ale żyjących dziko, te stworzenia nie są potrawami dnia powszedniego ;)


 Dzisiejsza owca islandzka to owca czystej krwi, w prostej linii potomkini owiec przywiezionych na IS przez pierwszych osadników w IXw. . Islandia wprowadziła zakaz krzyżowania tutejszej owcy z innymi odmianami w celu zachowania czystości gatunku. Zakaz taki tyczy się nie tylko owiec ale wszystkich hodowanych tu zwierząt.
Dbanie o endemiczność gatunków jest tu do tego stopnia przestrzegane, że zwierzę które raz opuściło wyspę nie może już na nią powrócić.

Zdjęcia robiłam jeszcze latem, zimą owce można spotkać tylko w owczarniach :)

Owce żyją sobie na względnej wolności ;) chodzą sobie prawie gdzie chcą - kraj jest podzielony na swojego rodzaju regiony owcze, które są poodgradzane od siebie w celu nie mieszania się zbytniego owiec i zapobieganiu szerzenia się ewentualnych epidemii wśród tych zwierząt.
Owieczki chodzą sobie gdzie chcą i jak chcą ;) lubią sobie np stanąć na środku drogi  i ani myślą ustąpić pierwszeństwa :) a pamiętajmy że tutaj wina zawsze będzie po stronie kierowcy! Na święte krowy a raczej owce trzeba więc uważać :) bo na klakson nie reagują...
Coroczny spęd owiec i ewentualnie koni do zagród odbywa się w pierwszym tygodniu września i nazywa się Réttadgur czyli „redyk“. Okoliczni farmerzy wyruszają razem by spędzić swoje zwierzęta do specjalnie przygotowanego kręgu podzielonego na mniejsze przegrody oznaczone nazwą danej farmy.
Takich wyznaczonych miejsc spędu jest zawsze kilkanaście. Zwierzęta spędzane są razem i dopiero wtedy dzielone są na poszczególne stada. Pomagają przy tym prawie wszyscy członkowie rodzin rolników. A ponieważ tutaj większość rodowitych Islandczyków jest ze sobą spokrewniona, więc jest dużo rąk do pracy. Owce rozróżniane są dzięki charakterystycznemu przycięciu uszu dla danej farmy oraz po numerze kolczyka. Jest to dość ciężka praca, ponieważ zwierzęta te wbrew pozorom są bardzo silne. Cały spęd, a raczej jego zakończenie (bo spęd obejmuje również wiele dni poszukiwań zwierząt po terenach często niedostępnych dla samochodów) to jedna wielka impreza :) praca połączona ze swego rodzaju piknikiem ;). Z każdym rokiem coraz więcej turystów chce oglądać to wydarzenie a że turystyka to świetny dochód, o czym wie każdy autochton, to "impreza" ta robi się coraz bardziej komercyjna i medialna.

 Pogoda islandzka też nie rozpieszcza tych zwierząt. Przez wieki dostosowały się one świetnie do gwałtownych deszczy, silnych wiatrów i tak częstych tu gwałtownych zmian pogody.
Dzięki tutejszym wiatrom wełna tych owieczek jest "przewiana", więc jak widać na zdjęciach są one czyściutkie, mięciutkie i puchate, aż chciało by się przytulić :) a ich wełna nie gryzie. Zupełne przeciwieństwo naszych polskich owieczek, z tym że nasze owieczki może są bardziej przyjazne i dają się obłapiać (raz czy dwa mi się zdarzyło przy okazji wycieczki w góry) a te niestety nie... osobiście nie próbowałam, ale podejrzewam że próba złapania takiej owieczki będzie skutkować bliskim spotkaniem z porożem tych że.

Tutaj rogacizna stała sobie tuż przy drodze i pozowała niczym rasowa modelka ;).
Zdjęcie zrobione z auta, bo jeśli próbuje się podejść do tych owieczek to one się oddalają zachowując bezpieczny dystans jak większość "dzikich" stworzeń.
Czasem owieczki wyglądają bardzo śmiesznie bo są podstrzygane (chyba tak się to określa) tylko do połowy :) czyli z tej najlepszej wełny a ta najbardziej szorstka na zadzie zostaje... chodzi sobie taka owieczka samopas a za nią snuje się wełenka jak babie lato :) bo owieczki też linieją :) jak dla nas to wielkie marnotrawstwo, ale dla niektórych farmerów strzyżenie całych owiec jest po prostu nieopłacalne więc pozwalają im zrzucić wełnę naturalnie, hodują je do innych celów. 

 A teraz kilka słów o wełnie wyżej opisach. Owieczki tutejsze maja dwa rodzaje włosia.
 Zewnętrzne tak zwane tog jest długie i sztywne, nasączone naturalnym tłuszczem, ochroni ono przed tutejszą ciężką pogodą. Wewnętrzna sierść to thel,  krótkie, miękkie i przytulne włókna do ogrzewania ciała. Tradycyjnie oddzielano poszczególne włosia, tworząc z togu silne nici, płótna, liny, sznurki i inne wytrzymałe materiały, a z thelu delikatną bieliznę i odzież. Na początku XX wieku, zapewne z lenistwa :) lub z ciekawości a może ze zwiększonego popytu na wyroby bieliźniano-odzieżowe, ktoś postanowił poeksperymentować i nie oddzielił włókien. W tym czasie bowiem rozwinął się mocno handel a tutejsze wyroby bardzo zyskiwały na popularności, prawdopodobnie popyt przerósł podaż a oddzielanie poszczególnego włosia była pracą bardzo czasochłonną.
Eksperyment się udał. Okazało się, że odzież wykonana z takich nieoddzielonych włókien, cechuje się niezwykłymi właściwościami użytkowymi nie tylko dobrze chroni od wilgoci ale i grzeje jeszcze mocniej niż dotychczas. Odkrycie okazało się przełomowe i spopularyzowało islandzkie włókiennictwo na całym świecie.
Początkowo wcale nie robiono na drutach jedynie przędzono i tkano i z tych tkanin szyto odzież. Drutowanie przywędrowało na wyspę z północnej Europy i Anglii  ok XVIw i szybko stało się hitem!
Dziergali wszyscy: kobiety, mężczyźni, mieszkańcy farm, banici, wieśniacy i mieszczanie. Pamiętajmy że Islandia to kraj gdzie przez pół roku jest jasno a pół ciemno, więc co było robić w czasie długiej, ciemnej zimy.....w Polsce darto pierze a tu drutowano :). Podaje się że w czasie takich wieczorów jedna osoba czytała lub opowiadała na głos Sagi, a pozostałe wykonywały różnego rodzaju ręczne robótki.
Robienie na drutach to teraz częścią islandzkiej kultury ale na szczęście nie zanika tak jak nasze rodzime darcie pierza. Dzieci uczy się podstaw dziania (dziergania) już w szkołach podstawowych, a pasjonaci mogą nawet wybrać się na studia na Akademię Rolniczą w Hvanneyri na kierunek: „Hodowla owiec oraz metody wyrobu wełny, przędzenia i dziergania”. W Islandzkich wyrobach chodzą wszyscy niezależnie od wieku, statusu społecznego czy materialnego, dawniej wymuszały to warunki pogodowe. Na Islandii nikogo nie dziwi polityk w wełnianym swetrze ani popularna aktorka w islandzkich rękawiczkach. Takie zamiłowanie do własnych produktów to nie tylko praktyczność i wygoda na co dzień czy tradycja, ale przede wszystkim świetna reklama.... a wiadomo że reklama jest dźwignią handlu.
Stad właśnie wzięły się tak popularne islandzkie swetry lopi.
Nazwa tych swetrów pochodzi od nazwy naturalnej wełny z nieprzędzonych włókien - lopi.
 Wełna (wszystkie rodzaje) to ull.
Poprawna nazwa tradycyjnych swetrów to lopapeysa
czyli po prostu "sweter z lopi".
Swetry te robi się od góry, na okrągło ściegiem pończoszniczym, nie zszywa się ich.

Zdjęcie pochodzi z http://www.icelandicsheep.com/Reynolds_lopi_patterns.htm
 Strona po angielsku ale pełna informacji o owieczkach i wełnie islandzkiej a także islandzkich wzorów!

Wełna lopi a właściwie jeden jej rodzaj: lettlopi to teraz najpopularniejsza wełna islandzka.
Jest to wełna już normalnie skręcona w nić.

Ale co ciekawe można w tutejszych sklepach dostać bez trudu wełnę nieskręconą w nić! tzw Plötulopi.
Co prawda nie jestem fachowcem w tym temacie, ale dla takiego laika jak ja ten typ wełny właśnie tak wygląda, jak zupełnie nieskręcony.
Nie wiem czy to dobrze widać na zdjęciu (robiłam w sklepie więc nie mogłam zdjąć opakowania i tego lepiej pokazać, bo akurat takiej wełny nie mam w domu na stanie), ale tą "nitkę" bardzo łatwo (leciutkim pociągnięciem) można rozdzielić na kawałeczki i poszczególne włoski. Ale z takiej właśnie wełny wprawne dziewiarki wyczarowują wspaniałe rzeczy. Wyroby takie to rarytasy, bo trzeba uważać przy robocie żeby nam się wełna nie rozdzieliła o co bardzo łatwo. Robi się więc nią bardzo luźno (na własne oczy widziałam że można).
Jest jednak jeden feler :) swetry z tego rodzaju wełny lubią w noszeniu, szczególnie na początku, zostawiać pojedyncze włoski na spodnich ubraniach...

A tutaj prezentacja sklepowa sweterka. Niestety nie jest to tradycyjny sweter z pięknymi islandzkimi wzorami.

Cena takiego "motka" to 419 ISK
Czyli około 10,15 zł.
Jak podaje etykieta jest to 100g co odpowiada 300m

Cena oczywiście w zależności od sklepu i promocji ;) waha się
od 400 do 525 ISK

Porównując:
Lettlopi, motki po 50g - 100m, cena 259ISK (cena z tego samego sklepu).

A tu strona producenta i wszystkie rodzaje Lopi

Kolorystyka do wyboru jak widać spora :)
Początkowo wełna ta a co za tym idzie i wyroby z niej występowały tylko w naturalnych kolorach (jak owieczki) z czasem jednak zaczęto farbować wełnę naturalnymi barwnikami, co było dużym kopniakiem dla rozwoju wzorów na swetry, rękawiczki, skarpety i co tam jeszcze na drutach produkowano ;)






















O tradycji robienia na drutach : iceland.pl
 
O dziewiarstwie: tradycyjnych swetrach na wirtualnej Skandynawii.

Mała rzecz o wełnie czyli: dlaczego wełna gryzie. Autorstwa Kruliczycy. 

Zaprojektuj własny sweter: http://knittingpatterns.is/

środa, 24 października 2012

co nieco...

Na chwilę obecną oczek salomona jest dopiero tyle co widać na fotce - więc tak jak pisałam wcześniej nie ma się jeszcze czym chwalić ;)
Wzór bardzo łatwy wbrew pozorom i bardzo przyjemnie się go dzierga (dzieje...? dziać, dziergać, dziergolić... ???) nie trzeba nawet się przejmować jeśli oczka robi się nierówne bo i tak tego nie widać :).
Chusta powstaje z niezbyt grubej włóczki więc w efekcie będzie raczej do ozdoby niż do praktycznego zastosowania w celu grzewczym lub ochronnym przed zimnem.... w sumie ta chusta to takie nic, niebieska mgiełka ;) same w niej dziury będą :D. W zamyśle miał to być szaliczek z końcami w trójkąt ale tak jakoś ze względu na ogólną dziurawość wzoru i chudość włóczki szaliczek rozrasta się to wymiarów trójkątnej chusty.

W ostatnią sobotę pogoda nam dopisała, mimo że było dość chłodno (jak dla mnie zimno, jak dla innych w sam raz, kwestia indywidualna) wybraliśmy się na krótką wycieczkę.
Krótka "jesień islandzka" charakteryzuje się raczej brązami i złocieniami, ciężko doszukać się polskich czerwieni i pomarańczy. Jesienna kolorystyka szybko ustąpi miejsca szaro-burej a następnie białej barwie zimy. Osobiście twierdzę że tu są tylko dwie pory roku: jasna i ciemna, ewentualnie zima i trochę cieplejsza zima ;)
Przydrożna rzeczka:

 Droga w okół najbliższego nam fiordu:




poniedziałek, 22 października 2012

.....zaraz wracam ;)

Witajcie po dość długiej przerwie.
Sporo się wydarzyło w moim prywatnym życiu w tym czasie więc blogowanie niestety musiało zejść na dalszy plan. Z robótkowych rzeczy nie powstało prawie nic, stos projektów do zrobienia i spróbowania wciąż rośnie tylko z rozdysponowaniem czasu wciąż u mnie kiepsko...

Ale powoli metodą prób i błędów staram się porządkować sprawy jedna po drugiej, niestety nie wszystko da się załatwić w ciągu jednego dnia  ;)

Ze spraw najważniejszych ;) - wyszłam za mąż i dobrze mi z tym ;)
Wybaczcie że nie upubliczniam naszych zdjęć prywatnych.


Na osłodę (bardzo kiepskie jakościowo ale zawsze ;)) pierwsze zorze tej zimy na IS ;)



Na szydełku aktualnie chusta robiona oczkami salomona czy jak tam się one zowią ;) dopiero początek dlatego nie pokazuję ale muszę zdążyć do 9 listopada więc pewnie w najbliższym tygodniu pokażę postęp prac.

środa, 20 czerwca 2012

fish-chips

Harðfiskur - czyli popularna "przekąska" islandzka....

Lato to tradycyjna pora na przygotowanie islandzkiego "przysmaku" jakim jest suszona ryba - brzmi nieciekawie? I zaręczam że nieciekawie pachnie i nie lepiej smakuje... wyobraźcie sobie paskudny zapaszek lekko nieświeżej ryby... a teraz wyobraźcie sobie że ten zapach jest co najmniej 3 razy mocniejszy.... tak że czuć go nawet przez szczelnie zamknięte foliowe opakowanie - czasem mam wrażenie że tylko ja go czuję, może inni obcokrajowcy już przywykli albo kulturalnie udają że nie czują ;)... rodowici Islandczycy wręcz się tym przysmakiem zajadają....

Suszenie ryb dawniej było jednym ze sposobów zakonserwowania i przechowywania najbardziej dostępnego tu jedzenia na ciężkie i długie zimy, taki zapas na momenty krytyczne gdy połowy były niemożliwe czy nieudane.
 Teraz suszone ryby są popularną, tradycyjną i zdrową przekąską... czy zjadliwą to każdy musi ocenić sam.

Do suszenia nadaje się wiele gatunków ryb, ale tradycyjnie suszy się na Islandii głównie dorsze, łupacze i sumy.  Harðfiskur można zrobić też z flądry. Taką przekąskę ogólnie dostępną w każdym sklepie z produktami żywnościowymi  można jeść samą lub z masłem (jak dla mnie nic a nic lepiej nie smakuje z masłem, samo też jest ciężkozjadliwe i nawet dipy nie pomogą)

 Wypatroszone ryby suszy się na słoneczku (pora letnia). Czas suszenia zależy od wiatru, temperatury powietrza i wilgotności. Ryby schną najlepiej w suchych i chłodnych warunkach na dworze. Choć dziś suszy się też ryby w specjalnych piecach - ale każdy Islandczyk powie że to już nie ten smak ;)

Głowy rybie przeważnie suszone są osobno. Tuszę rybią wiesza się na sznurkach lub patyczkach za dziurkę w części ogonowej. Wierzcie mi - tradycyjne suszarnie ryb czuć na kilometr! A widok jest niecodzienny ;)

 Ryba jest gotowa gdy jest sucha i sztywna jak papier. Autochtoni twierdzą że suszona ryba jest dobra do jedzenia wtedy, gdy mewy kompletnie tracą nią zainteresowanie :)







Ja się ciągle zastanawiam czego bardziej nie lubię, suszonej ryby czy równie popularnego tu lakrisu...

środa, 7 marca 2012

Chwilka czasu...

Nareszcie chwilka wytchnienia :) dziś wyjątkowo od mojego powrotu z urlopu w PL mam dzień wolny więc opada nagromadzony ostatnio stres... a troszkę było tego.
Jesteśmy już po przeprowadzce w nowe, według nas fajniejsze miejsce, już nie Hafnarfjordur a Kopavogur - ciut bliżej centrum Reykjaviku. Nowe mieszkanko jest super, bardzo słoneczne i również nad oceanem ;) mam dosłownie 2 minuty drogi do czarnej plaży i wody. Za to godzinkę drogi do pracy (liczę od momentu wyjścia z domu na autobus do momentu w którym wchodzę do pracy)... niestety.
W między czasie zmieniliśmy autko - niestety stare kochane musso odmówiło posłuszeństwa w trakcie przeprowadzki i padła turbina, dalsza jazda była niemożliwa ze względu na ogromną chmurę biało-siwego dymu który zostawialiśmy za sobą... no cóż autko sprzedane za grosze bo nie mieliśmy ani czasu ani ochoty robić naprawy a my przestawiliśmy się na malutką trzydrzwiową renóweczkę - małe i ekonomiczne w sam raz na miasto.
W nowym mieszkanku czuję się super (pewnie to efekt większej ilości światła) z tego wszystkiego aż popełniłam chleb ;) oczywiście przepis zmieniłam po swojemu ;)
 Chlebek na samych drożdżach ... ale może od nowa nastawię zakwas ;)
Dla zainteresowanych przepis już moja wersja:
 400ml wody letniej
15g drożdży suchych
1 łyżeczka cukru
1 łyżka mąki
plasterek masła (ok 2 mm) - dodatek masła nie jest konieczny;) ja lubię to dodaję, ale w oryginalnym przepisie go nie ma.
Wszystko wymieszać i zostawić na 5 minut, w tym czasie przygotować w dużej misce:
50 - 100 g mąki żytniej (ja używam żytniej razowej)
450 - 500 g mąki pszennej / zwykłej (ja używam takiej co ma zawartość białka (protein) nie mniej niż 11g na 100g produktu
razem ma być nie mniej niż 550g mąki
2 łyżeczki soli (10g)
Wszystko razem wyrobić na gładkie ciasto - będzie się lekko lepić do ręki - i odstawić na ok 30-40 minut do wyrośnięcia, po tym czasie uformować chlebek i znowu zostawić do wyrośnięcia 30-40 minut (w tym czasie nagrzać piekarnik). Piec 30 minut w temp 220 st.C lub 40 minut w 180 (zwykłe przenośne piekarniki bez możliwości ustawienia temp). Chlebek po upieczeniu postukany od spodu wydaje głuchy dźwięk. Studzić na kratce, ja dodatkowo przykrywam cienką lnianą serwetką.
Chlebek ten z reguły piekę wieczorem i na śniadanko kroję. Nie radzę kroić przed wystudzeniem ;)

W oryginalnym przepisie nie ma masła i jest 350ml wody na 500g mąki (200g pszennej razowej i 300g pszennej). Ten przepis jest fajną bazą do różnych modyfikacji.

A na koniec pokarzę jeszcze co ostatnio upolowałam na tzw. używaku - sklepie z używanymi przedmiotami. Jest tam wszytko, od mebli przez sprzęt kuchenny, zabawki, książki, płyty na sprzęcie elektronicznym kończąc. Czyli właściwie można tam znaleźć wszystko co może się znaleźć w domu.
Tada....
Śliczności na wielkanocny stół ;) mała rzecz a cieszy :)

Pozdrawiam ciepło wszystkich cierpliwych czytelników i witam serdecznie nowych obserwatorów ;)

wtorek, 27 września 2011

zmiany, zmiany, zmiany....

 Oj pokajać się muszę, strasznie Was zaniedbałam. Wstyd mi niezmiernie i bardzo przepraszam za tak długi czas ciszy na blogu. Jestem już po zmianie pracy, po przeprowadzce do miasteczka, jakoś usiłuję ogarnąć to nowe miejsce ;) Dziś też nie pokarzę żadnej robótki, nic nie jest skończone z ewidentnego braku rozciągacza doby ;) ale coś nowego na szydełko narzucone i nowy pomysł w głowie, ale o tym za chwilkę ;)

Na zdjęciu powyżej - Harpa - nowa filharmonia Rejkiaviku (to jej sufit widziany od środka mogliście podziwiać w poprzednim poście). Budynek jest naprawdę duży i mieści nie tylko tradycyjną dużą scenę koncertową ale również kilka scen kameralnych oraz "halę" na koncerty muzyki młodzieżowej ;) oczywiście kilka kawiarni, parking itp niezbędnych miejsc ;) Projekt budynku zakłada że ma on swoją bryłą przypominać plaster miodu, jak go odbiera zwykły widz to już inna sprawa ;) Budynek położony tuż nad oceanem a właściwie jedna jego ściana "wchodzi" w wodę, z drugiej strony (tej widocznej na zdjęciu) możemy podziwiać odbicie Harpy w sztucznym jeziorku.


A teraz kilka migawek z mojego nowego miejsca zamieszkania ;) - Hafnarfjordur
 Wszędobylskie mewy :)
Niesamowicie potrafią łapać kawałki chleba w locie ;) ale i tak to nie to samo co krakowskie gołębie ;)
 Spacerniak brzegiem oceanu ... choć teraz już jest dużo chłodniej, mniej słonecznie i strasznie, ale to strasznie wietrznie więc spacerków nie ryzykuję...
 Moje nowe miejsce pracy. A właściwie tylko jego część ;) pracuję w hotelu i restauracji Wiking - na zdjęciu tylko część restauracji.
 Fragmencik miasteczka - zabudowa sakralna czyli kościółek ale nie polski ;) i przynależne do niego budynki, i dekoracja niezbędna - sztuczne jeziorko ;) jakby im nie wystarczył ocean po drugiej stronie ulicy ;) Islandczycy chyba naprawdę kochają wodę.

I na koniec krótka notka co na szydełku: szalik kwiatkowy o ile jeszcze go pamiętacie, dalej nie skończony, jakoś nie mam do niego serca - zastanawiam się czy nie spruć.
Na szydełku drugim rozpoczełam abrazo na które od dawna miałam ochotę ;) wzór TUTAJ dzięki uprzejmości Bean ;) ale zaznaczam że powstaje bardzo powoli ;) moją uwagę bowiem przykuwają ciekawe lektury :) Skończyłam ostatnio czytać Bezduszną oraz Bezzmienną i z niecierpliwością czekam na trzecią część ;) książki lekkie ale niezwykle wciągające, polubiłam niemal tak jak Terrego Pratcheta którym się zaczytuję strasznie - uwielbiam fantasy i SF ;D ale innymi książkami też nie pogardzę.
Jestem wprost uzależniona od czytania, jak nie przeczytam dziennie choć kilku stron to jestem chora! A jak już wsiąknę w książkę to można walić młotem - nic do mnie nie dociera - przenoszę się dosłownie do innego świata, z fotelem mnie można wynieść i sprzedać :) nie gotuję, nie zmywam, nie sprzątam, prawie nie śpię po nocach.... bo jeszcze jedna strona ;) aż sama współczuję temu mojemu Męczyźnie ;) obecnie pochłaniam Po słowiczej podłodze polecam ;)
I jeszcze jedno zdanko o nowym pomyśle ;) marzyły mi się kapcie na szydełku - trafiłam ostatnio na bardzo łatwy i szybki schemacik z kwadratów więc pewnie niedługo się za niego wezmę ;) a ponieważ szkoda mi strasznie, że nie mogę byś osobiście na różnych robótkowych spotkaniach w realu przy dobrej kawce/herbatce więc może ktoś ma ochotę po-szydełkować ze mną w sieci?

niedziela, 15 maja 2011

patataj patataj pojedziemy w cudny kraj....

Oj dawno nie pisałam. Bardzo Was za to przepraszam, niestety wiele spraw (i dobrych i złych) ostatnio zaprząta mi głowę i wypełnia każdą wolną chwilę więc na blogowe życie niewiele zostaje mi czasu. Mimo że nie piszę często ale staram się zaglądać na Wasze blogi mimo że nie komentuję i czasem nadziwić się nie mogę skąd u Was tyle czasu na tworzenie i dzielenie się swoimi pracami w świecie blogowym - musicie albo się rozdwajać albo magicznie wydłużacie dobę innego rozwiązania tej zagadki nie widzę ;)

No ale miało być o konikach islandzkich, więc oto one:
 Konie na Islandii to chyba najważniejsze dla mieszkańców zwierzęta tego kraju, no pomijając owce ale one mają zupełnie inne znaczenie.
Konie przybyły na wyspę wraz z pierwszymi osadnikami i właściwie przez wiele wieków były niezbędne dla każdego Islandczyka a nawet dziś są niezastąpione.  Bo tylko konno dawniej można było przemierzyć niegościnny interior wyspy, czy utrzymać kontakt między bardzo oddalonymi od siebie farmami. Nawet dziś w erze motoryzacji koniki te z łatwością przemierzają księżycowy krajobraz interioru a nawet zimne języki lodowców na co my zmotoryzowani nie mamy szans jeśli nie posiadamy potężnego jeepa z napędem na 4 koła. Koniki są też niezbędne przy spędzie owiec których na wyspie jest chyba ponad 500 tysięcy.
Przez wiele wieków nie sprowadzano innych ras koni, z czasem wykształciła się osobna rasa przystosowana do tutejszych warunków, więc te koniki to chyba jedna z najczystszych ras na świecie a obecnie prawo tego kraju zakazuje krzyżowania ich z innymi rasami aby ten stan czystości rasy utrzymać. Niewiele osób wie że gdy dany koń opuści wyspę to nie ma już na nią powrotu.

 Konie islandzkie mają niewielkie rozmiary, są trochę większe niż kucyki, największe nie sięgają nawet 150cm. Są za to bardzo wytrzymałe, świetnie przystosowane do tutejszych warunków klimatycznych i surowej przyrody i mają naprawdę bardzo minimalne wymagania co do opieki i paszy i w porównaniu do innych ras żyją dość długo i nawet w wieku 25lat jeszcze spełniają rolę wierzchowca.. Właściwie opieki praktycznie nie potrzebują bo cały rok żyją na wolności. Młode są ujeżdżane w wieku 4-5 lat dopiero.

 Jak widać na zdjęciach koniki mają włochate grzywy i ogony, właściwie w okresie zimowym całe są włochate, na lato zrzucają trochę grubego włosia wygląda to trochę jak linienie się włochatego psa ;)

Do tego są bardzo łagodne i przyjazne więc nawet osoby które wcześniej nie jeździły konno mogą na nich śmiało jeździć po kilkunastominutowej nauce jak dać koniowi do zrozumienia w którą chcemy jechać stronę ;) - jak widać na zdjęciach, jak tylko znajdzie się jakiś zabłąkany obserwator w pobliżu to od razu podchodzą i chcą się "witać" i są bardzo zainteresowane aparatami! W dotyku włosie mają miękkie a osoby które na nich jeździły twierdzą że siedzi się na nich jak na kanapie ;)
 A tutaj troszkę czułości ;) Ubarwienie mają bardzo różne od czarnego, poprzez łaciate do białego. Muszę zaznaczyć że białe konie na Islandii mają dożywocie ;) chodzi o to że nawet nawet jak już osiągną swój wiek starczy nie idą pod nuż do rzeźnika a żyją sobie swobodnie aż do śmierci ze starości. Wiąże się to z jakąś legendą islandzką o bogu Odynie i jego białym koniu oraz o wodospadzie Godafoss który jest odciskiem kopyta boskiego konia na wyspie.
 Koniki te mają jeszcze jedną wyróżniającą je cechę z pośród wszystkich ras świata - oprócz tradycyjnych czterech odmian "chodzenia" mają specjalną piątą odmianę chodu - tzw inochód. Jest on podobny do kłusa (jeśli ktoś wie czym on się charakteryzuje) też jest dwutaktowy ale różnica polega na tym że zamiast podnosić równocześnie nogę przednią prawą i tylną lewą (czyli po przekątnej) podnoszą równocześnie nogę przednią i tylną po jednej stronie ciała czyli w górze równocześnie są obie nogi prawe lub obie nogi lewe.
 Zdjęcia są z przed miesiąca więc jeszcze miejscami widać śnieg. Na chwilę obecną wszystko zaczyna się mocno zielenić i kwitnąć - prawdziwa eksplozja zielonego koloru ;)  Gdyby ktoś chciał poznać troszkę więcej informacji o konikach wstawiam linka klik - koniki islandzkie
 Na zakończenie - czy jesteście w stanie sobie wyobrazić stado łabędzi spokojnie pasące się na polu ???
Ja też nie byłam w stanie dopóki nie zobaczyłam na własne oczy - tu na zdjęciu z kawałkiem wody - ale była to tylko duża kałuża z roztopionego z pól śniegu, niestety ptaki te są tutaj bardzo płochliwe i jest praktycznie niemożliwe zrobienie im fotki z bliska jak ktoś nie ma zuma. Początkowo myślałam że to stada białych gęsi się pasą na polach więc nie zwracałam na nie uwagi ;) ale mój Niedźwiedź wyprowadził mnie z tego błędnego myślenia ;) musicie sobie wyobrazić jakie było moje zdziwienie i niedowierzanie - łabędzie??? na polu??? bez wody???? i to całe stado???? a dodam że to dość powszechny widok ;)
I już na sam koniec troszkę dzieł rączek - może i nie daję rady wyskrobać chwilki na robótkowe działania ale były święta i jak co roku zrobiłam pisanki, a ponieważ na niecały tydzień przed dostaliśmy info że będzie święcenie koszyczków w języku polskim w Selfoss (ok godzinka jazdy od nas) więc i koszyczek przygotowałam ;) święconka w koszyczku od wyrastania chleba bo innego nie mam a serwetka dziergana na szybko z resztek kordonka więc nie jest cała biała bo białego brakło a innych kolorów też było niewiele stąd też tak duży ażurowy wzór.... koszyczek skromny bo tylko chleb (ale własnego wypieku), sól, wędlinka, pisanki. A dekoracja z braku roślinności wszelakiej - z rozmarynu ;) ach pachniał cudnie :P



P.S. Pierogi robię namiętnie ;) mimo że dość dużo czasu i energii zabierają bo za jednym zamachem po ok 56 pierogów  słusznych rozmiarów lepię - a i tak starcza na jeden obiad i niewiele zostaje bo Niedźwiedź pochłania aż mu się uszy trzęsą ;)